cytaty z książek autora "Jacek Karczewski"
Jerzyki chwytają unoszące się na wietrze owady szeroko rozdziawionymi dziobami, stając się malutkimi siatkami na motyle. Nawet 20 tysięcy meszek, mszyc, komarów i innych owadów dziennie w przeliczeniu na jednego ptaka.

Nie jest naszym problemem wymieranie gatunków, dewastacja krajobrazów, betonoza, zalegające wszędzie śmieci i brzydota. Nawet śmiertelnie niebezpieczny smog i kryzys klimatyczny nas nie dotykają. Nie! Polsce zagraża bernikla kanadyjska.

I mewy, i gawrony, i gołębie szukają jedzenia na śmietnikach nie dlatego, że tak bardzo je lubią, ale dlatego, że nie mają innego wyjścia. Badania potwierdzają, że śmietnikowa dieta nie jest dla nich dobra, z czego one chyba też zdają sobie sprawę, bo swoje pisklęta karmią pokarmem naturalnym.

Na początku byliśmy jednym. My i zwierzęta. Dlatego tak dużo jest ich w naszych baśniach, mitach i religiach. Zwierzęta towarzyszyły bogom, którzy powierzali im rozmaite misje, a nierzadko sami przybywali pod ich postacią. Miały moce. Dusze. Myślały, czuły i mówiły tak jak my.

Wyobraź sobie, że w misie przed tobą leży dorodny prosiak. Z pyska wystają mu ostre kły, na nogach ma wielkie kopyta, a do tego cały pokryty jest gęstą szczeciną. Nikt nie obdarł go dla ciebie ze skóry, nie oddzielił schabu od polędwicy ani boczku od karkówki. Nie wyjął nawet nerek na cynaderki ani żołądka na flaczki... Chwytasz giganta i połykasz w całości. Zresztą i tak nie masz wyjścia, bo nie masz ani noża, ani widelca, ani nawet zębów, którymi mógłbyś rozdrobnić swój obiad. Żeby cała operacja się udała, musisz ustawić prosię głową w dół. Z włosem! Nigdy pod. Nogi same się ułożą... Tak jedzą sowy. W zbliżonych proporcjach i wielkim pośpiechu.

...wiele z połykanych przez nie owoców jest już mocno sfermentowanych. Co prawda jemiołuszki trawią alkohol o wiele lepiej niż my, ale jak już zasiądą na jakiejś winnej jarzębinie, to nie mają umiaru. Ptasie bachanalia.

Jerzyki nawet kochają się w powietrzu, oczywiście krzycząc przy tym jak opętane! W powietrzu piją, jedzą, odpoczywają, kąpią się i załatwiają. Tam też zbierają materiał na gniazdo – porwane przez wiatr suche trawy, liście i pióra, które na miejscu spajają własną śliną.

Tak jak w cieplejszych klimatach sępy, tak u nas mewy (razem z krukowatymi) pełnią niewdzięczną i bardzo niedocenianą funkcję sanitariuszy i czyścicieli. Gdybym miał staw, bardzo by mnie cieszył widok mew nad wodą, a tym bardziej ich kolonia na grobli. Miałbym pewność, że każde zagrożenie epidemiczne dla mojej hodowli byłoby natychmiast i za darmo usuwane.

Środowiska przyrodnicze i w szczególności ptasiarskie z ortodoksyjnym zapałem podchwytują nowości, radykalnie odcinając się od nazw tradycyjnych. Tylko że w ten sposób dokładamy kolejne cegły do muru, którym odgrodziliśmy się od reszty świata, czyli tych, którzy zawodowo Przyrodą się nie zajmują. Po uwzględnieniu błędu statystycznego będzie to jakieś… 100 procent społeczeństwa. Dla nich to jeszcze jedno utrudnienie, które jeszcze bardziej onieśmiela i frustruje.

Językowej mocy nie można odmówić angielskim dropiom, wołanym sukinsynami. Zapis subtelnie się różni – bustard versus bastard – ale brzmienie jest identyczne. Mają tam między innymi sukinsyna małego, wielkiego oraz wielkiego indyjskiego.

Żadna szanująca się łyska nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać! I chociaż przeważnie pokojowo żyje z sąsiadami innych gatunków, sprowokowana, szybko i asertywnie upomni się o należny jej honor. Jeśli trzeba będzie wskoczyć na głowę łabędziowi, nie będzie się dwa razy zastanawiać...

Na szczęście posadzony wzdłuż ulicy szpaler świerków pochłania co najmniej 70 procent zanieczyszczeń, które się od niej niosą. Kiedy miasto Chicago zleciło zbadanie tematu, okazało się, że tamtejsze drzewa usuwają z powietrza blisko sześć tysięcy ton brudu rocznie, a wartość ich usług oceniono na ponad 10 milionów dolarów.

Słuchaj, co to może być, co nam ryje trawę, no wiesz, tam pod orzechami? – zagadnęli mnie niedawno brat z bratową.
– A są tam mrówki?
– Pełno!
– To może dzięcioły zielone, bo od jakiegoś czasu słyszę, jak latają po wsi i chichoczą…
– Nieee… To jakiś mały dziczek musi być…
[Dzięcioł zielony].

Najczęściej widzimy je martwe – na reprodukcjach starych obrazów albo nieaktualnych już zdjęciach opiewających rzekomy łowiecki etos, gdy ich głowy bezwiednie zwisają ze szczęk jakiegoś wyżła. Padły ofiarą ponurej tradycji, przyzwyczajenia i chyba zwyczajnego snobizmu. Tak długo lekceważone, że nawet teraz, gdy ich liczebność kompletnie się załamała, nikt w towarzystwie nie odważy się zainteresować, a tym bardziej zachwycić kuropatwą.

Z definicji i tzw. naturalnego porządku, który sami wymyśliliśmy, twierdząc, że pochodzi od bogów, jesteśmy najważniejsi, pod żadnym pozorem równi. Ci, którzy odważą się mówić inaczej, szybko zostają naznaczeni jako bluźniercy! Za to każdy poczuje się słusznie urażony, poniżony lub sprowokowany, jeśli nazwiesz go psem, świnią albo bydlakiem. Powiesz mu, że jest głupi jak gęś, rusza się jak słoń, gapi się jak sroka w gnat. Tylko wielkanocnym kurczaczkom i króliczkom się… upiekło.

Rozwój – przebojowy termin zaklęcie, którym ostatnio opowiada się m.in. o planie budowy drogi przez jeden z najważniejszych parków narodowych na kontynencie czy o programie regulacji rzek w całym kraju. Ten drugi, szokująco archaiczny pomysł, zwiększający ryzyko i suszy, i powodzi, szybko doprowadzi do katastrofy, ale podany jako rozwój przekona niejednego. Szczególnie gdy towarzyszyć mu będzie „zrównoważony” – jeszcze jedno słowo wytrych, które nic już nie znaczy.

Dzisiaj kolejne piękne zwierzęta są na granicy istnienia, ale określenie „gatunek zagrożony” stało się normą i na nikim nie robi już wrażenia. Wymieranie brzmi niemal godnie, za to gatunki obce i inwazyjne jak wezwanie do zrywu patriotycznego!

Najgorsze jest to, że przegrywamy kolejne bitwy. O Puszczę Białowieską, o Bukową i Podkarpacką, o Mierzeję Wiślaną i Odrę. Przegraliśmy niezliczone aleje, miejskie i wiejskie parki, śródpolne dęby, grusze i jabłonie – miliony drzew. Przegrywamy przydomowe ogrody, krajobraz, klimat, własne zdrowie oraz istnienie wielu wspaniałych stworzeń. Przegraliśmy uważność i wrażliwość ludzi.

Otwórzmy się na Przyrodę i bądźmy dla niej dobrzy. Świadomi i czuli. Żyjemy w systemie naczyń połączonych i wszystko, co na Ziemi robimy, ma wpływ na nią oraz na każdego, kto na niej żyje lub żyć będzie.

Przysiadła sowa na dębie.
Im więcej widziała, tym mniej mówiła.
Im mniej mówiła, tym więcej słyszała.
Dlaczego nie weźmiemy z niej przykładu?

Martwe drzewa są w lesie tak samo potrzebne jak żywe. Taka już ich natura, że często mają w sobie więcej życia po śmierci niż za życia. Im więcej w lesie martwego drewna, tym większa w nim różnorodność gatunków".

Jak każdy ptasiarz mam gęsią skórkę, gdy spotykam jakiegoś białego kruka. Kiedy na przykład jadę na cietrzewie, potem przez kilka dni noszę ich widok pod powiekami. Z radości mógłbym wywinąć orła, gdy widzę nowy dla mnie gatunek. (…) Też marzę czasami o spotkaniu z mitycznym feniksem i daję się uwodzić ornitologicznym gwiazdom. Ale tak naprawdę najbardziej lubię gatunki pospolite. Jestem im wdzięczny za to, że są! Że znalazły sposób na to, by żyć w świecie całkowicie podporządkowanym naszym potrzebom. Coraz brzydszym, bardziej zaludnionym, zatrutym, zaśmieconym i hałaśliwym. Z każdym eksterminowanym przez nas gatunkiem coraz mniej ludzkim. To one, tak zwane ptaki pospolite, i inne zwierzęta, które wciąż jeszcze są na wyciągnięcie ręki, czynią go bardziej znośnym. Bardziej ludzkim. Dają nam złudzenie przestrzeni w zabetonowanym, podzielonym na prostokąty i trójkąty krajobrazie.

W ogrodzie, tak jak w całej Przyrodzie, martwe jest nie tylko dobre, ale i potrzebne. To baza życia!

Rekordzistka zjadła między 600 a 1000 jagód irgi w ciągu sześciu godzin i robiła kupę co cztery minuty. (Ach, ci naukowcy). [Jemiołuszka].

Łabędzie nieme tak bardzo nam spowszedniały, że już zapomnieliśmy , jakie są spektakularne'.
