cytaty z książek autora "Lars Mytting"
Gdy ludziom zaczyna brakować środków do życia, jako pierwsza upada zawsze moralność kulturowo-historyczna.
Plotki to nasiona legendy, lekkie, by mógł rozsiewać je wiatr, szybko kiełkujące.
Lecz nadzieja była często jak jajko. Kiedy nie miała się o co oprzeć, wywracała się i tłukła.
Pod kościelnym sklepieniem unosiło się coś, czego nie sposób było rozcieńczyć powietrzem ani rozdzielić na bardziej wytłumaczalne części składowe. Była to niewidzialna dusza pobłogosławionego drewnianego gmachu, postać utkana z dymu, wyrosła z wieków rozpaczy i nadziei. Tęsknoty setek ludzi, którzy dawno odeszli, tęsknoty tak wielkie, że w swoim czasie zupełnie nie do zniesienia, zostały z chwilą śmierci uwolnione i szybowały swobodnie w tej nawie.
Tylko że Astrid nie wiedziała, gdzie dokładnie się wybiera, a jej marzenia były niczym drabina wznosząca się ku niebu, lecz prowadząca donikąd. Jej myśli płynęły w kolejnych dniach to tu, to tam i pewna była jedynie tego, że czegoś szuka oraz że tego czegoś nie ma i nigdy nie było we wsi. Każdy dzień chylący się ku wieczorowi niósł w sobie posmak porażki, bo nigdy nie działo się nic nowego. Zawsze przed zaśnięciem przybywał w jej duszy nowy gram smutku i Astrid wiedziała, że wszystkie te gramy wkrótce ją przygniotą, czyniąc z niej, jak ze wszystkich innych dziewcząt w tych stronach, kobietę ponurą i przedwcześnie podstarzałą.
(...) wiara jest wiarą tylko wtedy, gdy nie ma żadnej odpowiedzi i żadnego dowodu.
Z każdym niewielkim krokiem, który historia robi do przodu, paść muszą jakieś ofiary, a każda z tych ofiar to jakiś człowiek.
-O tak. A to oznacza, że i ci z dołu tez będą nas dobrze widzieć. Więc chodź tu teraz i mnie obejmij. Stójmy tu, na skraju przepaści, i niech każdy się na nas gapi. Niech każdy sobie obejrzy dwójkę największych głupków w Butangen. Tego, co kupił Hellorn, i tę, co za niego wyszła.
Tak. To właśnie ona. Skrzynia, którą pochowali tu latem 1880 roku. Nieco mniejsza niż ja zapamiętał, ale bez wątpienią ta sama. Może jednak się mylę, pomyślał, może znajdę w niej po prostu trupa. Chowane pod ziemia skrzynie zazwyczaj okazują się trumnami.
W innym znowu domu pastor uniósł żałobny całun i pod niego zajrzał, zdawało mu się bowiem, że dostrzegł na jego odwrocie ozdobny haft, okazało się jednak, że to tylko złudzenie. Zmarły nic na to nie powiedział. Choć pewnie pomyślał swoje.
Każdy człowiek wiosłuje we własny sposób, każdy po swojemu wyjeżdża. I wraca do domu. Po swojemu wędkuje i rozmyśla.
Lecz wszyscy tak samo uciekają. Wiosłując szybko, gubiąc przy tym rytm.
...niektórzy twierdzą, że nie powinniśmy powoływać dzieci na taki świat. To kto ma w takim razie je rodzić, te dzieci, które uczynią go kiedyś lepszym?
Jehans oparł stopę na skalnym odłamku.
- Możemy je porozbijać młotem.
- Gdybyśmy tylko mieli młot - odparła.
- Pożyczymy od kogoś. Dwie sztuki.
- Lepiej nie dawaj mi niczego ciężkiego do ręki. Bo rozłupie ci tym głowę.
Nie tak miał się kończyć ten dzień. Ani to małżeństwo.
Że też ludzie nie mogli widzieć rzeczy takimi, jakie są. Zawsze musieli stawać z boku i patrzeć na wszystko z ukosa.
Obietnica pozostawała jednak obietnicą. Zaś obietnice złożone zmarłym maja to do siebie, że potrafią rozwinąć się w obsesje.
I wtedy jego oczom objawił się właśnie on.
Kościół.
Gładko wkomponowany w krajobraz. Pewny, godny, prastary. Ciemnobrunatny niczym leśny niedźwiedź, zdobny niczym korona królowej, niezłomny jak wola pielgrzyma. W pewnym sensie wyczekujący, niczym zamek, którego pan od wieków nie wraca z podróży. Jeszcze bardziej imponujący niż na rysunkach Dahla. Może też odrobinkę bardziej podupadły, ale cóż to był za gmach! Niezbyt wielki, lecz stanowiący dzieło skończone, sumę najwybitniejszych rzemieślniczych talentów i szalonej fantazji przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Aż do chwili, gdy te talenty i ta fantazja, choć nikt właściwie nie wie dlaczego, zanikły na zawsze.