cytaty z książek autora "Anka Mrówczyńska"
Nie ma nic, poza pustym bólem, co chwyta za gardło i dusi uparcie. Nie ma nic, poza rezygnacją, co odbiera siły i ciągnie na dno. Nie ma nic, poza żalem, co przypomina to, co zostało utracone. Nie ma nic, poza myślami usilnie kierującymi w jedną stronę.
Nie ma nic – nadziei nie ma. Wiary nie ma. Bezpieczeństwa nie ma. Sensu nie ma. Oparcia nie ma. Bliskości nie ma. Porozumienia nie ma. Zrozumienia nie ma. Wybaczenia nie ma. Dobrej woli nie ma.
Nienawidzę życia – za to, że jest. Sama świadomość, że istnieję, boli i przeraża. A żyletka mnie w tym tylko utwierdza. Tak bardzo niszczy psychikę. Powoli każe uwierzyć, że życie jest niewarte zachodu. Że jest bezwartościowe. Błędne koło samoudręczenia, z którego nie umiem zrezygnować.
Wychodząc z gabinetu, nie wiedziałam, co czuję i co powinnam czuć. Dominowało wrażenie wypranego mózgu i ostrych wymiotów emocjonalnych. Zmysły wzroku i słuchu osłabły. Nieskładnie wypowiadałam kolejne słowa do telefonu, próbując opowiedzieć Mrówkowi, jak było. Szybko się jednak rozłączyłam. Ból, ulga, szczęście, smutek, nadzieja, przerażenie, chęć ucieczki i jednocześnie powrotu do gabinetu. Ta mieszanka sprawiła, że byłam zupełnie zagubiona. Nie potrafiłam wsiąść do autobusu – wróciłam do domu pieszo. Przystanęłam na moście na kilkanaście minut. Zawsze przechodzę przez niego szybko na drżących nogach. Tym razem z fascynacją obserwowałam wodę, przelewającą się z hukiem przez opuszczoną zaporę. Ten ogłuszający szum hipnotyzował mnie i uspokajał. Coś mnie do niej ciągnęło. Chciałam wskoczyć w jej wzburzony nurt. Nie, nie miałam myśli samobójczych. Wręcz przeciwnie – byłam pełna nadziei. Jednak dojmujące wrażenie bycia nagą sprawiło, że chciałam zniknąć.
W tej chorej walce z samą sobą, stanęłam po złej stronie. Zamiast przezwyciężać słabości – niszczę siebie, z wściekłą irytacją opluwam swoje imię, z bezsilną rezygnacją zabijam w sobie resztki człowieka. Stanęłam po złej stronie – sama sobie jestem wrogiem...
- Widzi pani, ale na tym właśnie polega terapia. Na wolnych skojarzeniach.
Kiedy jest dobrze, nie doszukuj się zmartwień. Nie wymyślaj, nie zakładaj najgorszego.
Nienawidzę życia – za to, że jest. Sama świadomość, że istnieję, boli i przeraża. A żyletka mnie w tym tylko utwierdza. Tak bardzo niszczy psychikę. Powoli każe uwierzyć, że życie jest niewarte zachodu. Że jest bezwartościowe.
Przerażenie. Że znów. Że to wróciło. Te transy, podczas których mogłabym pociąć całe ciało, a wciąż byłoby mi mało.
Powoli wracają emocje. Rozpacz. Bezsilność. Gdyby ktoś tu był i mnie przytulił... ale w domu pusto. Pies skulony siedzi pod drzwiami. Piszczy, żeby go wypuścić. Nawet on nie chce ze mną przebywać w jednym pomieszczeniu. Widać, że się boi. Mnie.
Jak zraniony ptak ze złamanymi skrzydłami. Uwięziony w klatce przykrytej kocem. Zatruty ptak. Mający świadomość swojej agonii. Ptak, który się nie buntuje. Jakby patrzył na swoją śmierć z boku.
Było na niej życie, zdrowie, szacunek dla siebie, terapia, narzeczony. Tak? To pani ją napisała, samodzielnie. Więc to są dla pani ważne kwestie. Proszę sobie przypomnieć, jak wysoko na tej liście znalazła się terapia. Ma pani ze sobą tą kartkę?
Patrzę, jak marnuję swoje życie. Nie umiem temu zapobiec. Może już nawet nie chcę… robię wszystko, żeby się pogrążyć, jeszcze bardziej dobić. Rozdrapuję najboleśniejsze rany i z zafascynowaniem obserwuję, jak krwawią. Panicznie boję się życia. Sam fakt, że istnieję mnie paraliżuje.
Wiesz, od czego jestem uzależniona? Od życia. Od tego pieprzonego, bolesnego życia. I od bólu egzystencjalnego. I z tego nałogu pragnę się wyzwolić. Ale twierdzicie, że to chore i trzeba mnie leczyć. Chory jest świat. Chorzy są ludzie. Prawdziwa jest tylko śmierć i cierpienie. I ta chwila bolesnej agonii…
To nie tak, że ja nie chcę żyć. Po prostu brakuje mi sił. Ja życie kocham bardzo, prawie równie mocno jak ciebie. Myśli mieszają się z alkoholem. Nic już nie jest proste, nic nie jest pewne. Wiem tylko, że to jest list pożegnalny, a ja już umieram. Dziwne... czemu samobójca, planujący śmierć, myśli o przyszłości? Czyżbym miała skrawek nadziei, że przeżyję? Tylko po co? Po co żyć? Żeby inni znów mówili mi, co mam robić? Żebym nie mogła o sobie decydować? Ja nie mam już sił. Wolałabym być czystą rosą bez skazy, ginącą co rano pod pierwszymi promieniami słońca… Ale widać tak musiało być. Musiałam umrzeć. Choć miałam być bogiem i żyć wiecznie. I miałam być szczęśliwa...
Dlaczego na siłę próbuje mi wmówić, że terapia miała na to jakiś wpływ? Przecież długo przed jej podjęciem wpadłam na pomysł fabuły, koncepcji całej książki. Tylko zadania musiałam teraz wymyślić, no i oczywiście wszystko napisać. Moją wewnętrzną burzę podsycił jeszcze bardziej.
Często w nocy lub kiedy jest źle, męczy mnie przeszłość. Przypomina mi się, jak kiedyś pragnęłam czuć śmierć. Autodestrukcja – powolne wyniszczanie. Z biegiem czasu byłam coraz gwałtowniejsza. Chciałam wszystko zaraz, już! Byleby więcej nie czuć.
Nie potrafię wejść w relację partnerską. Albo jestem totalnie zależna, uległa i czekam aż się za mnie zadecyduje i pokieruje moim życiem albo się buntuję, chcę rządzić, czuję się pokrzywdzona, mam poczucie wyższości. Ze skrajności w skrajność.
Kilka lat temu wołała mnie klamka – Jesteś beznadziejna! Zasługujesz na śmierć! Dostanę Cię! Chodź i się na mnie powieś!
Jenny, mam na imię Jenny. Co w jej głowie siedzi - wiem tylko ja...
Wydawało mi się, że tylko mając kryzys, mam o czym mówić. Paradoksalnie więc, kiedy męczyły mnie myśli samobójcze i autoagresywne, jechałam na terapię spokojniejsza. Czułam się wtedy należycie „przygotowana”. Tak właśnie było tym razem.
Gdy smutek jest cały czas, czuję stabilizację. A gdy dopuszczam do siebie pozytywne emocje, a potem... ta huśtawka. To nie do zniesienia!
Dziewczyno! Miałaś 19 lat, a zachowywałaś się jak 10-latka. Trzeba było zrobić mu taką samą awanturę, jak on tobie. Ochrzanić go, że się tak zachowuje. Przypomnieć, że jesteś dorosłym człowiekiem i nie życzysz sobie takiego traktowania. A nie przepraszać za to, że masz hasło w komputerze i tłumaczyć się, gdzie jesteś. Rozumiesz?
Czasami sobie myślę, że już jest za późno… że przegrałam swoje życie... Mam 29 lat, z czego przeżyłam może jedną trzecią. Reszta to była wegetacja.
Dziewczyna rozpłakała się na myśl, że jej życie jest zagrożone. Cały czas nie miała poczucia bezpieczeństwa, ale tak naprawdę nie wiedziała, przed czym ucieka.
Boję się. Tak bardzo się boję. Siebie. Tego głosu. On wciąż krzyczy. Krzyczy od wczoraj nieprzerwanie.