cytaty z książek autora "Maciej Stasiński"
Bo od samego przejęcia władzy w 1959 roku po dziś dzień historia Kuby nie istniała jako dzieje kraju i narodu. Kuba została zawłaszczona przez obdarzonego niebywałą charyzmą, siłą woli oraz manią wielkości samozwańczego przywódcę , a jej dzieje stały się częścią jego własnej biografii. Tragedią Kuby było zaś przez niemal 50 lat to, że w miarę jak rósł mit zwycięskiego Rewolucjonisty, Komendanta, Wodza, który rzucił zwycięskie wyzwanie amerykańskiemu kolosowi, bezinteresownego dobroczyńcy uciśnionych ludów Afryki i Ameryki Łacińskiej, ona sama marniała, popadała w ruinę, a naród w niewolę, odrętwienie i nędzę. Im bardziej rósł i rozkwitał Fidel Castro jedynowładca, tym bardziej więdła i karlała bujna niegdyś, barokowo-tropikalna dawna Perła w Koronie hiszpańskiego imperium.
Guillermo Fariñas wygrał po raz pierwszy w swoim 48-letnim życiu, w którym nie zaznał innej rzeczywistości, niż dyktatura zwana rewolucją. Powoli wracał do zdrowia. Gdy wyjechał na wózku inwalidzkim ze szpitala w Santa Clara, nie mógł chodzić.
W mieszkalnych norach, za brudnymi szybami lub otwartymi drzwiami siedzą przed telewizorami smutni ludzie. Oglądają telenowele, które godzinami przeplatają się z rewolucyjnymi sabatami.
Tu inaczej niż w Sao Paulo czy Caracas, slumsy nie oplatają wybujałych, nowoczesnych centrów miast. Tu są w sercu miasta. Od 40 lat nie tknęła ich ludzka troska. Na każdym rogu milczący rewirowi. Czasem nagabują dziewczęta, które potulnie dają się legitymować. Turyści tu się nie zapuszczają. Nie grają tu naśladowcy Buena Vista Social Club, jak kilkaset metrów dalej.
Na plaży pod Hawaną spacerują i kąpią się Mulatki o lśniących w słońcu, wypukłych jak jabłka hebanowych pupach i piersiach. Bezosobowy, kołyszący się ponad bielą piany i turkusem morza żer dla męskiego pożądania. Podstarzałe lowelasy z Europy czy Kanady pluskają się w morzu, trzymając za ręce czasem dwie na raz nastoletnie cud-kobiety. Za banknot, obiad i kolację mają tu pornonoc, jaką w swoim kraju obejrzą najwyżej na wideo.
Kubańscy muzycy i kubańska muzyka są żywym świadectwem zwycięstwa ducha nad materią. Dowodem, że to, co człowiek w sobie nosi i kocha, może więcej niż to, co nosi na sobie i musi. Że kultura zwycięża politykę, wolność – doktrynę, życie – ideologię.
Bo „szlachetna muzyka” kubańska, która za sprawą Buena Vista Social Club od końca lat 90. ubiegłego wieku rzuca na kolana ludzi na świecie, do niedawna była na Kubie skazana na zapomnienie, a muzycy ją wykonujący – prześladowani. Son, danzon, rumba, bolero – sama sól ziemni kubańskiej – były wyklęte, a najwięksi artyści żyli w nędzy dlatego, że tak kazał dyktator ludowy. Reżim się ocknął z doktrynalnego stuporu dopiero, kiedy dosłownie zbankrutował po rozpadzie ZSRR i odkrył, że tępił żyłę złota. Pozwolił więc na kontrolowany eksport tej sztuki, a artystom na wyjazdy zagraniczne, choć zabierał im większość dolarowych honorariów.
Sprawcami przełomu stali się dwaj Kubańczycy, którzy powiedzieli reżimowi „dość” i w sprzeciwie zaryzykowali już nie wolność, ale życie.
Jeden, Orlando Zapata Tamayo, już nie żyje. W 2010 roku zagłodził się na śmierć w celi, protestując przeciw maltretowaniu go przez reżim.
Łysa czaszka drugiego z nich, wielkie oczy, wydatne usta oraz długi i chudy jak wyschnięty strąk fasoli nagi tors ilustrował doniesienia z Kuby niemal nieprzerwanie od lutego 2010 roku. W „Gazecie Wyborczej” okazywaliśmy podziw dla protestu człowieka, który godził się umrzeć za przykładem swego poprzednika, żeby inni już nie umierali za to tylko, że chcą żyć inaczej niż z łaski komunistycznej dyktatury.
Guillermo Fariñas domagał się wypuszczenia chorych więźniów politycznych. Odmawiał przyjaciołom, rządom zachodnim i biskupom proszącym, by nie umierał, bo jako waleczny obywatel przyda się Kubie bardziej niż jako bohaterski trup. Powtarzał, że są chwile, gdy kraj potrzebuje męczenników, których przykład wstrząśnie opinią publiczną i sumieniami.
[Elizardo Sánchez:] My nie jesteśmy jak Polacy, buntownicy. Kubańczycy są z Karaibów, łagodni, potulni. Mają niebywałą zdolność przystosowania się do najbardziej skrajnych warunków. Fidel Castro doskonale zna Kubańczyków i to wykorzystuje.
Za pierwszym rzędem oświetlonych i odnowionych w ostatnich latach kolonialnych kamienic, w których mieszczą się restauracje pełne zagranicznych turystów, zaczyna się gąszcz ciemnych zaułków. Uliczkami płyną ścieki, cuchną fekalia. Mury się kruszą, łuszczą z tynku, na chodnikach leży gruz. Wodę do domów dowożą beczkowozy. Z dziedzińców wyziera bieda, opuszczenie, zaniedbanie. Rozwalone schody zastąpione spiętrzonymi skrzyniami i żelaznymi rusztowaniami, budki przyczepione do murów jak kurniki. Krokwie „rusztów”, czyli dobudowane w połowie pięter dla pozyskania przestrzeni, prowizoryczne stropy, które walą się pod ciężarem stłoczonych lokatorów, gdy dmie huragan lub leje tropikalny deszcz. Słabo świecą nagie żarówki na zwisających kablach. W zakamarkach, pod ścianami czmychają szczury.