Ja ci wierzę. O zapobieganiu przemocy seksualnej wobec dzieci i adekwatnej reakcji na przypadki wykorzystywania Małgorzata Terlikowska 8,0
ocenił(a) na 623 tyg. temu Po tą publikację sięgnęłam z nadzieją, że żaden sposób wykorzystania seksualnego dzieci nie został w niej przemilczany.
Podczas lektury patrzyłam z perspektywy ofiary, którą byłam trzydzieści lat temu - jako 13-letnia dziewczyn(k)a, której nikt by nie uwierzył; gdyby komuś powiedziała.
Jakie są moje odczucia?
Na samym wstępie Autorki słusznie zaznaczają wagę pierwszej reakcji, z którą styka się osoba skrzywdzona. Na dalszych kartkach podkreślają jak ważna jest rzetelna edukacja seksualna - nie tylko dzieci - ale również dorosłych; rodziców, opiekunów, nauczycieli, pedagogów.
To prawda. W tym polu jest bardzo dużo do zrobienia.
Autorki publikacji definiują czym jest wykorzystanie seksualne dziecka: po pierwsze to każda aktywność seksualna z osobą poniżej 15 roku życia.
Ja miałam 13.
Drugą kwestią jest motyw: sprawca niekoniecznie chce zaspokoić swoje potrzeby seksualne, motorem jako działania może być pragnienie zdobycia władzy lub kontroli nad ofiarą.
Jak było w moim przypadku? Myślę, że obydwa i obydwa były mniej lub bardziej wyparte.
Ale czy to w definicji wykorzystania jest najważniejsze? Czemu koncentrujemy się wciąż na uczuciach, emocjach, motywach sprawcy by definiować krzywdę dziecka?
Kilka stron dalej Autorki bardzo trafnie ujmują problem: "jeśli ktoś twierdzi, że jakieś zachowanie przekroczyło jego granice, to tak właśnie było".
Dla mnie kolejność przetoczonych argumentów ma znaczenie. To dziecko jest tutaj najważniejsze. To jego uczucia, jego krzywda są najistotniejsze.
I - jak możemy przeczytać na dalszych stronach - jeśli znamy nasze dziecko, jeśli mamy z nim pełną zaufania relację, to bez trudu będziemy mogli go zapewnić: "ja ci wierzę".
Dalej poruszona została kwestia odpowiedzialności rodziców. Autorki książki nie wierzą, ze otoczenie dziecka może nie zauważyć wykorzystania, gdy sprawcą jest jeden z domowników.
A jeśli miał alibi? Jeśli udawał, że jego dotyk nie był seksualny? ("Bo przecież wszyscy ojcowie tak robią")?
Dwie trzecie wszystkich przypadków wykorzystania seksualnego dzieci to - jak czytamy - wykorzystania wewnątrzrodzinne.
Autorki chwalą też Fundację Dajemy Dzieciom Siłę za edukowanie, iż dziecko ma prawo mówić "nie". Ma prawo odmawiać rodzicom, np. całowania cioci.
Kibicuję Autorkom. Są Panie tak blisko do omówienia tradycyjnego, przemocowego sposobu dotykania dzieci, który narusza ich intymność.
To jakie dorośli mają wtedy intencje, to już osobna kwestia, ale tu przecież nie chodzi tylko o intencje.
Kiedy uczymy dziewczynkę, że może nie chcieć by wujek ją całował, nie mamy wcale na myśli, ze wujek chce ją molestować. Tu chodzi o coś więcej - o to, że dziecko może nie życzyć sobie takiego kontaktu.
Autorki zdają sobie z tego sprawę: "bardzo istotne jest zwrócenie dziecku uwagi na jego ciało. Trzeba wyraźnie określić, które części ciała powinny być chronione. Możemy ustalić, że to, co zakrywamy na plaży kostiumem kąpielowym, to są te miejsca, których nikt nie ma prawa dotykać bez zgody dziecka". (Oczywiście jedyne sytuacje, gdy może być o tym mowa to wizyta u lekarza, lub czynności higieniczne).
Na marginesie książki piszę ołówkiem: "No, no, wyciągnijcie wnioski, proszę".
Niestety Autorki robią dwa kroki do tyłu i omijają problem, o którym miałam nadzieję przeczytać. Może na kolejnych kartkach się to uda.
Czytam więc dalej wiele niezmiernie ważnych i niezwykle wyraziście przytoczonych informacji: o tym, jak heroicznym wysiłkiem jest nieraz ujawnienie prawdy dla dorosłej już ofiary. Jak trwa latami proces topnienia lodów, które zamroziły głębokie rany.
Później czytam o niesprawiedliwym orzekaniu winy, w zależności od tego, czy ofiara krzyczała.
Ja krzyczałam. Broniłam się z całych sił. Sprawca wiele razy, brutalnie dotykał mnie w miejscach, które okrywa kostium kąpielowy. I tak nikt mi (początkowo) nie uwierzył.
A Wy Autorki? Czy Wy byście mi uwierzyły, że byłam ofiarą seksualnego wykorzystania?
Na kolejnych stronach wracamy do nauki stawiania granic, o profilaktycznym programie Fundacji DDS pt. "Gadki".
Jednak i ten program jeden rodzaj złego dotyku przemilcza. Dlaczego?
Na następnej kartce czytamy pochwałę świadomości i prewencyjnych rozwiązań stosowanych w Stanach Zjednoczonych. Według Autorek Polska znajduje się daleko w tyle... Czyżby?
Gdyby w Ameryce dzieci i młodzież były faktycznie chronione przed wszelką formą przekraczania ich intymnych granic, przed dotykiem miejsc ciała, które okrywa kostium kąpielowy, wtedy profesor Murray Straus nie musiałby zakładać organizacji Nospank.
Wielu amerykańskich działaczy z niebywałym zaangażowaniem nie musiałoby dziś kontynuować jego misji.
W podsumowaniu znajduję ważne przypomnienie: by nigdy nie mówić ofierze, że "nic się nie stało", jeśli jej granica intymności została przekroczona.
Czytam też o możliwych dalekich skutkach wykorzystania, które ciągną się za ofiarą jak cień.
Potwierdzam. Mam prawie 44 lata, ale po lekturze tej książki cała się spięłam, drżą mi ręce. Pora skończyć pisanie tej opinii.
Polecam książkę, a Panie Autorki bardzo proszę o podjęcie rozmowy na temat opisywany przez Murraya Strausa i wielu innych.