Bosa Jerzy Mojżeszewicz 6,4
ocenił(a) na 79 lata temu Piotr, główny bohater powieści, od dawna mieszkający w stolicy, wraca do rodzinnego miasteczka. Nawet nie podejrzewa, jak bardzo ziemia się dla niego – że zacytuję dosłowny termin z książki – już niebawem „zatrzęsie”. A „trzęsie się” ona wielokrotnie, przy czym po raz pierwszy na spotkaniu byłej klasy IVc miejscowego liceum – za sprawą tytułowej Bosej. Stara miłość – która nigdy wcześniej właściwie nie została nazwana po imieniu i formalnie nigdy nie „zaiskrzyła” – odżywa teraz, całkiem nieoczekiwanie, choć od matury minęło już 18 lat...
Historia początkowo może wydać się banalna i mało realnie przedstawiona, dalsze rozdziały w zupełności już jednak przekonują do wiarygodności zachowań bohaterów oraz do ogólnego biegu wydarzeń. Dzięki przedstawieniu niebanalnej przeszłości dwojga bohaterów (szczególnie ciekawe są tutaj życiowe doświadczenia Ewy Bosej) zbliżenie Piotra i Ewy staje się bardzo realistyczne i – jeżeli tak można powiedzieć – uzasadnione. Oczywiście nie jestem tropicielem realności w literaturze pięknej (a wręcz przeciwnie),uważam jednak, że skoro już naświetla się jakąś sytuację, skoro próbuje się kreślić jakieś tam portrety, to powinny być one konsekwentne i w miarę logicznie zaserwowane. Na szczęście z czystym sumieniem mogę uspokoić: w książce Jerzego Mojżeszewicza są one jak najbardziej przekonywujące i wyczerpująco podane. Proszę więc nie odkładać książki zbyt pochopnie, zbyt wcześnie, nie doczytawszy do końca – gdyby to komuś w ogóle przychodziło do głowy – bo stracicie wiele!
Ale to nie wątek miłosny (romansowy) skłonił mnie do zakupu „Bosej”, nie on mnie szczególnie zainteresował. Powiem szczerze, że czynnikiem decydującym była tutaj – że powołam się na katalogową notkę – „pobrzmiewająca zewsząd muzyka rockowa”. A tak! Już motyw gitary basowej na okładce wskazuje na ogromną i niebanalną wagę muzycznej warstwy tekstu... Po lekturze zaś mogę rzec: rocka jest tu pod dostatkiem, a muzyczną pasję autora czuć od razu. A że słuchałem podobnych zespołów i sam próbowałem kiedyś pogrywać – tym sympatyczniej mi się książkę Jerzego Mojżeszewicza czytało (np. wspominkowe wrażenia autora/bohatera po pierwszym przesłuchaniu albumu „Nevermind” Nirvany – bezcenne; czy muszę mówić, że niegdyś, dawno temu odczucia miałem łudząco podobne?!). Naturalnie nie będę się rozpisywał nad poszczególnymi płytami czy piosenkami, które się gęsto przez tekst przewijają, lecz powiem krótko: dla fana rocka, i to niekoniecznie urodzonego w latach siedemdziesiątych, podróż przedstawiona w książce będzie bardzo atrakcyjna.
Prawdziwym mistrzostwem jest jednak dla mnie rozdział 19. – i „wyprawa” Bosej po uwięzioną w śpiączce dziewczynkę, która to – za sprawą brawury nieodpowiedzialnego ojca – ulega fatalnemu wypadkowi samochodowemu w górach... Zresztą jeżeli o tę nietypową „ekspedycję” tytułowej bohaterki chodzi, to przyznać muszę z ręką na sercu, że uwielbiam wprost takie klimaty w literaturze (nazwijmy je: oniryczno-wizyjne). Super. Rozdział ten, rozdział-wędrówka po jakichś dziwacznych zaświatach, zdecydowanie przebija (czy wręcz miażdży) wszystko inne w tej książce, a połączenie wątków historycznych – których ślady odnajdujemy przecież we wcześniejszych fragmentach – z metafizyczną wyprawą „nawiedzonej” Ewy daje wielce frapujący efekt. Naprawdę super!
Jest to książka o miłości, o przyjaźni, o wierności... Lubię pozytywne zakończenia, a takie tutaj dostajemy. To też plus. I nawet kiepskawa korekta nie mąci zbytnio odbioru i znacząco nie odbiera przyjemności płynącej z czytania tej ze wszech miar ciepłej, przyjemnej, krzepiącej książki.