6/10 - DOBRY
Byłem nieco zdziwiony faktem, że mamy dopiero dziewiąty tom cyklu, a na pokład wchodzą już bohaterowie, którzy w uniwersum Marvela odgrywają naprawdę mało znaczące role. Z jednej strony, może to i fajnie, ponieważ czytelnicy mają okazję poznać te mniej ważne postacie, z drugiej jednak jakaś hierarchia powinna być zachowana. Od razu pomyślałem sobie, że zamiast wyskakiwać z jakimiś trzema przydupasami Thora, może lepiej byłoby zacząć od jego samego? No ale ok, skoro już dostałem tych Trzech Wojów, to postanowiłem dać im szanse... I była to dobra decyzja. Szybko doszedłem bowiem do wniosku, że komiks którego fabuła w dużej mierze oparta została na skandynawskiej mitologii, okazał się być lepszy od wielu standardowych i banalnych superbohaterskich opowiastek. Zarówno „Pieskie popołudnie” w którym to Trzej Wojowie udają się w pościg za ogromnym wilkiem Fenrisem, jak i iście baśniowa przypowieść o zaklętym w kozła niedoszłym żonkosiu charakteryzują się ciekawą fabułą, niepowtarzalnym klimatem oraz inteligentnym, momentami nieco absurdalnym poczuciem humoru (szczególnie ta druga). Graficznie lepiej wygląda pierwsza opowieść narysowana przed Neila Edwardsa, ale i prace Charlesa Vessa do „Zaklęcia w kozła” mają w sobie jakiś urok. Ogólnie rzecz biorąc dziewiąty tom cyklu „Superbohaterowie Marvela” to niespodziewanie dobra lektura, która jednak niekoniecznie musi się spodobać fanom tradycyjnego nurtu superhero. Tak czy inaczej polecam.
Fabuła: 6/10 (dobry)
Ilustracje: 6/10 (dobry)
Jakość wydania + bonusy: 8/10 (rewelacyjny)
Więcej szczegółów: https://comicbookbastard.blogspot.com/2018/09/superbohaterowie-marvela-tom-9-wojow.html
Jonathan Hickman pisze wielowątkowe historie ciągnące się latami, w których wydarzenia z pierwszych tomów będą owocować konsekwencjami trzy tomy później. Jedni to kochają, inni nie znoszą. Fantastyczna Czwórka jest doskonałym poletkiem dla opowieści snutych przez Hickmana; mamy tutaj światy równoległe, inne wymiary, super-geniuszy, nieziemskie wynalazki oraz martwych bogów. Czuć jednak, że jest to jeszcze wczesny Marvelowy Hickman. Rzeczy, które napisał lata później o Avengers i X-Men mają o wiele lepszy rytm, czyta się je bardziej dynamicznie. Ten tom, pomimo wprowadzenia wielu ciekawych rzeczy pokroju Rady Reedów, przyszłości dzieci Sue i Reeda czy starej Atlantydy nie posiada celu. Pierwsze kilka zeszytów ma na siebie konkretny pomysł, potem czytelnika czeka scenariuszowe układanie pionków na szachownicy, pozbawione narracyjnej siły pędu. Do dalszej lektury przekonuje wiara w autora na podstawie jego późniejszych prac aniżeli ten konkretny tom.