Animal Man. Omnibus Grant Morrison 8,1
ocenił(a) na 1013 tyg. temu Jeżeli w kategorii komiksu można sobie pozwolić na użycie słowa monumentalny, tak od jakiegoś czasu będzie mi się to kojarzyło z serią Animal Man spod pióra legendy branży, Granta Morrisona. I jak bodajże wczoraj zjechałem "Niewidzialnych", którzy mi wybitnie nie podeszli, tak ten przepiękny omnibus liczący ponad siedemset stron (!),nie tylko zjawiskowo prezentuje się na półce, ale i stanowi istne komiksowe doznanie.
Bo w przeciwieństwie do wspomnianego tytułu, "Animal Man" jest dużo bardziej przystępny, choć i tu słynny Szkot zabawił się setnie na poziomie meta, dosłownie zachęcając nas do rozmowy z autorem na końcu książki, w dodatku zadając pytania o relację pomiędzy stwórcą, a jego dziełem!
Tak, jest taka sekwencja, gdzie sam autor "odlatuje" w coraz to bardziej surrealistyczne wątki, a nawet pojawia się w historii i zajmuje tam niebagatelną rolę, racząc nas bardzo poważnym komentarzem. Bo sporo w tym tytule także o ochronie środowiska, przy okazji pokazując jak destrukcyjny na planety jest gatunek ludzki. No dobrze, kim jest Buddy Baker?
Dla typowego czytelnika komiksów głównego nurtu postać stanowi ciekawostkę, drugo- czy wręcz trzecioligową postać, której moce opierają się na kopiowaniu cech zwierząt, które znajdują się w pobliży bohatera. I tak, jeżeli obok przeleci orzeł, tak Buddy może przez pewien czas latać, mieć lepszy wzrok, a jak obok będzie słoń, tak bohater uzyska większą siłę. Potrafi się nawet zregenerować, korzystając z mocy dżdżownicy. Bajka?
No nie za bardzo, bo Buddy to także bohater, który buduje swoją pozycję, pragnąc wejść w skład JLA (zresztą tu zawita kilka figur z innych tytułów),a jednocześnie łączy "bohaterzenie" z byciem mężem i ojcem, co przenosi niekiedy problemy na poziom własnego domu. Buddy jest też bardziej przyziemy, a jego problemy nie mają ogromnej skali. Przynajmniej na początku, bo potem Morrison w swoim stylu zaczyna "odjeżdżać" i robi się nieprzewidywanie.
Także autorowi udało się wyciągnąć z pobocznej postaci tak wiele, że Animal Man stał się klasykiem, który służy za przykład, że nawet tak niszowa postać można przedstawić w takim stylu, że trafia ona do mainstreamu. Co do grafiki, to jest ona typowa dla tego okresu, z wszelkimi wadami i zaletami. Dla mnie to przyjemna lekcja historii, która mimo wyczuwalnej naftaliny, nadal się broni. A i szybkość z jaką skończyłem ten tom mnie zaskoczyła, bo nie dosyć, że wziąłem się za ten omnibus "na raz" (jak śledzika),to całość skończyłem w niecałe 3 godziny. I zostałem z niedosytem, choć wystąpiło też miejscowe skonfundowanie.
To w zasadzie jeden minus, bo Szkot czasami tak szarżuje, że można mieć problemy z przebrnięciem przez zeszyt czy dwa. Jednak w pryzmacie do całości nie ma to aż takiego znaczenia. Dla mnie ta odsłona "Animal Mana" to żelazny klasyk i jedna z przystępniejszych pozycji Morrisona, mimo tego że stosuje on tu swoje "odloty". Tytuł wart każdej złotówki, jaką za niego chcą.