Najnowsze artykuły
- Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik3
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać3
- ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Keith Laumer
22
6,5/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,5/10średnia ocena książek autora
38 przeczytało książki autora
163 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Ucieczka do chaosu: 6 x space opera
John D. MacDonald, Keith Laumer
0,0 z ocen
2 czytelników 0 opinii
1986
Najnowsze opinie o książkach autora
Wielcy mistrzowie pióra SF - Antologia Walter Miller
6,8
Zbiór przeróżnych opowiadań od wielu autorów, których możemy kojarzyć, jak Philip Dick, choć znam osoby, które identyfikują go jako paranoika z urojeniami czy osobnika zażywającego miękkie narkotyki czy mniej sławne nazwiska, o których w Polsce, prawdopodobnie, nikt nie słyszał i są anonimami w fantastyce, jak chociażby Valentine Cane (aż chciałoby się zapytać, któż to jest, bo co to za mistrz, którego nie potrafię określić?). Mniejsza o imiona - najważniejsza jest treść (kiwnijcie głową, jeśli się zgadzacie).
Głównym motywem zdaje się przestrzeń międzygalaktyczna, bo otrzymujemy różnych kosmitów z dodatkowymi odnóżami czy czułkami. Jest taka opowieść o tytule ,,Interes przede wszystkim'', gdzie de Camp wysyła Ziemianina na obcą planetę, gdzie technika oraz rozwój modeli technicznych stanowi niskie źródło dochodów, gdzie praktykuje się stare zwyczaje związane z kastą rycerzy oraz pospólstwa i hołduje barbarzyńskiej walce na arenach. Fantastyczna komedia o tym, jak przechytrzyć obcych, kantując oraz obiecując władzę mniej bystrym obserwatorom. Rzecz warta poznania, kiedy nie szukacie w fantastyce poważnych wniosków.
Poważniejsze są za to dokonania Dicka, którego uwielbiam i czytam od czasu do czasu - tym razem obraca się w sferze przyszłości. W laboratorium stworzono sondę, która miała za zadanie sprawdzić, jak się sprawy mają za sto lat. Okazuje się, że coś nie ,,pykło'', bo ludzkości nie ma, pozostały zwierzęta. Wyruszamy więc kapsułą czasu na poszukiwania odpowiedzi, dlaczego ludzkość wyginęła. Super opowiadanie z tego powodu, że odnosi się do postapokaliptycznych wizjonerów, a takie historie gwarantują napięcie oraz ciekawość, która popycha bohaterów w głąb samotności oraz niepewności jutra. Zawsze będę powtarzał, że to wdzięczny temat dla pisarzy, którzy szukają prawdopodobnych scenariuszy, co się z nami stanie. Dick w swojej klasie może nie onieśmiela konstrukcją zdarzeń, ale zaskakuje zakończenie. Jest przerażające i dodatkowo pozwala snuć teorie, czy ludzkość dożyje następnego dnia. Absolutnie doceniam finał za zgrozę, i cieszę się, że to opowiadanie nie ma dalszych perypetii, bo wprawia w większe osłupienie, kiedy nie mamy pewności, czy uda się naprawić to, co miało miejsce w przyszłości.
Pojawiają się miniatury od mojego ulubionego twórcy Harlana Ellisona czy Anthony Bouchera, natomiast jestem zawiedziony występem Forresta Ackermana. Nie wykazał się pomyślunkiem i otrzymujemy nic nie wnoszącą, jedno-stronnicową opowiastkę ,,Milczenie mutanta'', gdzie odnosimy się do biblijnego Adamy i Ewy, tylko że z pozycji, iż człowiek powstał w wyniku Bomby Adamowej, no niedorzeczne, jak wyjście na słońce i oczekiwanie, że nas spali na popiół w wyniku erupcji gwiazd. Nie wiem, po co to było, ale dobrze, że to miniatura, którą przeczytasz, pod nosem stwierdzisz ,,eee, jedziemy dalej'', i zapominasz, że miało to miejsce w antologii.
Lepiej wypada opowiadanie pani Le Guin znanej z cyklu Ziemiomorze. O kryminalnych inklinacjach. Ale hitem pozostaje miniaturka Anthony Bouchera. Dostajemy zabawną, wręcz rubaszną, przedefiniowaną konwencję diabła, który spełnia trzy życzenia, gdzie żona zażyczyła sobie piękna, bo była brzydka i mało inteligentna. A tymczasem rogaty pan, jak na kuglarza przystało, zrobił z niej piękną staruszkę i obdarzył bogactwem, które mija jak sen w fontannie. Pomysłowe i przewrotne, bo trzecie życzenie okazało się jeszcze zabawniejsze w wymowie. Pochwalam i zachęcam do zajrzenia, bo ,,Nellthu'' zasługuje na wyróżnienie.
Są nieco dłuższe opowiadania, ale odnoszą się do wspomnianej tematyki mutantów, dziwnych, niepokojących stworzeń - trochę wyciętych z powieści de Campa czy Herberta Wellsa. Mamy podróże po różnych zakątkach mlecznej krainy, daleko w kosmos oraz o zabarwieniu sardonicznym, bo wielu z tych autorów korzysta z komediowych akcentów i wykazuje: pół żartem, pół serio - historie nie z tego świata, a jednocześnie nie pozwala, żeby było za ostro i na poważnie. Jest pół na pół. Część idzie odważnie i robi mroczne fantasty, a część graczy w antologii puszcza oczko, co pozwala się zrelaksować. Bawiłem się od deski do deski, z wyjątkiem tej miniaturki, która była niepotrzebna i, no nie wiem, może to jakiś dowcip, którego nie rozumiem? Ślijcie odpowiedzi ;)
Hybryda Clifford D. Simak
7,0
Generalnie są to nowelki ciekawe i zajmujące - czy to po prostu fajne, czy też (takich jest większość) mądre i dające do myślenia i pochodzące z lat 50. i 60. (jedno z 1981). Autorzy - znani, cenieni, ważni. Dwóm nie dopisało szczęście (pisali tylko opowiadania) i dotychczas nie doczekali się zbioru podsumowującego ich dorobek: James McConnell (konsekwentnie - copyright, spis treści, żywa pagina - pisownia nazwiska z dwoma błędami - jako Mc Connel!!!) i Henry Slesar. Prawie wszystkie opowiadania pochodzą z miesięcznika "Problemy" (i były w większości zamieszczone w almanachu Kroki w nieznane).
Ach, jak to łatwo i wygodnie robić powtórki, brać teksty i pakować do antologii - w większości nazwiska tłumaczy pominięto (wiadomo, co to oznacza!),a jak dodaje się tekst nowy, którego przekład zapewne powstał na zamówienie (może z poślizgu?) i który nie wszedł do dotychczasowych wyborów Murraya Leinstera (nierównych, dodajmy),wtedy się okazuje, że ten najdłuższy w antologii utwór jest kompletnie przypadkowy i pasuje do reszty jak pięść do nosa.
No bo niestety, prawda jest taka, że Leinster pisał za dużo i przed wojną, i później - praktycznie do końca l. 60. - i choć sprawdził się po wojnie (wielu międzywojennych pisarzy nie zdołało się dostosować do wymogów nowej epoki),to wiele jego tekstów było pisanych na siłę (i wiele straszliwie się zestarzało, jak choćby klasyczny zabytek z 1945 pt. "Pierwszy kontakt") - i "Planeta strachu" jest tego najlepszym przykładem. To aż 70 stron nudnych, głupawych perypetii, żwawej bieganiny wte i wewte, drewnianych postaci plus obowiązkowy, wysilony happy-end. Całość jest piekielnie naiwna, prymitywna, na chybcika posklejana do kupy jak układanka i w ogóle ma się wrażenie, że powstała w surowych latach 30. Po co takie knoty w ogóle tłumaczyć? Przecież u Leinstera jest jeszcze trochę dobrych tekstów - a nawet znakomitych? Ale tych już pewnie nie poznamy, bo został najwyraźniej odfajkowany - a był wydawany z puli dostępnych w internecie tekstów, które weszły (w Stanach, a nie w Polsce!) do domeny publicznej; w Polsce trzeba za nie płacić - ale po co to robić, skoro ryzyko wpadki niewielkie, a jeśli nawet, zapewne można się dogadać bez uruchamiania machiny sądowniczej...
Ale oprócz Leinstera pozostałe nowelki są naprawdę warte przeczytania. I praktycznie wszystkie je pamiętam, choć czytałem je w l. 70/80. Generalnie odczucie mam takie, że opowiadania sf sprzed 90. roku były zdecydowanie wyrazistsze i co lepsze z nich zdecydowanie lepiej zapadały w pamięć. Dzisiejsza sf - nawet ta najlepsza, przeważnie znakomita literacko, psychologicznie, socjologicznie, etc. przy czytaniu sprawia ogromną przyjemność, ale potem wpada do morza "dobrej sf" i się w nim jakoś rozpływa.
Mamy tu opowiadania naukowców (James McConnell, Martin Gardner),solidnych i pomysłowych twórców sf "środka", znanych i cenionych do dziś za wyśmienite nowelki z puentą - zwłaszcza Keith Laumer (napisał też sporo niezłych czytadeł) i twórców zaliczanych do czołówki amerykańskiej sf: Alfred Bester, C. M. Kornbluth, Clifford Simak (w nietypowej dla siebie nowelce zbliżonej do grozy) i - last but not least! - Damon Knight. Jest też paru Angoli na okrasę: James Blish (co prawda mieszkał jednak w USA),Eric Frank Russell - też konsekwentnie występujący z błędem! - który pisał przede wszystkim na rynek amerykański, oraz nowofalowiec John Sladek.
Używam określeń "znany", "uznany", "czołówka", ale prawda jest taka, ze są to wszystko autorzy b. słabo znani w Polsce. Najczęściej z nich wydawany był u nas Simak, ale i tak nie mamy przekładów kilku znakomitych jego powieści (nie mówiąc już o opowiadaniach!!!, a tacy np. Rosjanie wydali mu "po prostu" - obok wszystkich powieści - wszystkie opowiadania...). Na drugim miejscu pod względem ilości przekładów plasuje się James Blish, ale to tylko oznacza, że brakuje nam kilku dobrych powieści i wielu opowiadań. Jeśli chodzi o pozostałych autorów, to znamy raczej ich pojedyncze powieści i/lub po parę opowiadań.
Czy można się spodziewać, że Solaris naprawi tę sytuację? Niestety nie, ponieważ jego twórca i szef jest przekonany, że praktycznie wszystko co dobre już wyszło po polsku (a nowi znakomici autorzy nie pojawiają "codziennie", co też jest znamiennym przykładem nieznajomości dzisiejszego stanu rzeczy)...
Zatem zachęcam do czytania tego, co on nam łaskawie "odcedza" (bo poza nim właściwie nikt w Polsce starszej sf nie wydaje). Ze świadomością, że robi masę powtórek (po sobie też!),co mu nabija ilość tytułów w serii.