(1969) Publikował m. in. w "Kartkach", "Lampie i Iskrze Bożej", "Xerro" oraz almanachu "25". Założyciel Oficyny Grupy Obłęd, w której wydał arkusz "Wypożyczalnia snów". Mieszka w Białymstoku.
Rewelacyjna jest w tym momencie najbardziej adekwatną oceną jaką dawałem. Właśnie to słowo, oznaczające coś niezwykłego, nowego i bardzo interesującego jest jej znakiem. Tych historii się słucha jakby się węgielki w kaflowym piecu poprawiało. I co węgielek to perełka; skrzą się ciepłem, humorem i byciem. Prawdziwym byciem w tym skostniałym życiu.
Tę książkę dostałam w prezencie urodzinowym ze względu na swoje pochodzenie i zainteresowanie podobnymi tematami. Już po zapoznaniu się z fragmentami na okładce zaczęłam się do siebie uśmiechać z rozbawieniem, bo moja babcia też tak mówi wiecie, 𝘱𝘰 𝘱𝘳𝘰𝘴𝘵𝘦𝘮𝘶.
Wojciech Koronkiewicz zabiera nas ze sobą na wycieczkę – głównie rowerową – po różnych miejscach, o których gdzieś tam słyszał plotki. Krótkie rozdziały poprzetykane są zdjęciami z owych lokacji, przez co reportaż ten czyta się naprawdę szybko.
Ja jednak trochę nie wiem do czego tutaj autor dążył; kolejne punkty na trasie niekoniecznie się ze sobą łączyły w jeden ciąg, a raczej otwierały coraz to więcej 𝘳𝘢𝘯, których to w tym rejonie nie brakuje. I tak od zwiedzania wzgórza, na którym straszy, przechodzimy do tragicznej historii łomżyńskich Romea i Julii, to do śledzenia masowych mordów ludności żydowskiej w Jedwabnem i znów do opowieści o kalesonach Napoleona, który to zostawił je w prezencie w Łomży.
Grzebiemy z autorem w historii, trochę tam wywlekając rzeczy na wierzch, błądząc po bezdrożach czasu i cierpienia. Tytułowe cmentarze czasem są symboliczne, czasem rzeczywiste; przypominają o czasach, gdy ludzi po prostu grzebano gdzie popadnie, a którzy po dziesiątkach lat dopiero otrzymują należyty im pochówek.
Mała dygresja – ostatnio, przy grobie mojego dziadka, ciocia wybudowała mały pomnik na cześć dziewczyny, którą po bombardowaniu mojej rodzinnej miejscowości w czasie wojny, zakopano tam po cichu, nocą. Zaczęło się od starszego pana, który zaczepił ciocię na cmentarzu i powiedział, kto tam obok leży, a skończyło na mojej mamie rozpytującej w urzędzie o imię i nazwisko tej zmarłej, żeby potwierdzić całą historię i móc coś napisać na krzyżu.
Także o ile Podlasie jest pełne sekretów i tajemnic, to ten reportaż była dla mnie zbyt chaotyczny. Jest jak takie notatki pisane na kolanie przy okazji zwiedzania tych miejsc, które autor wyciągnął z dzienniczka i opublikował. I myślę że taka mogła być intencja. Ale ja jednak wolę większy porządek.