Krzewiciele zdziczenia Jan Niecisław Baudouin de Courtenay 7,3
ocenił(a) na 66 lata temu Jan Niecisław Baudouin de Courtenay popełnił był artykuł. Jan Niecisław Baudouin de Courtenay chciał artykuł opublikować w „Ogniwach” (warszawski dwutygodnik literacko-społeczny). Ale podły, zły, niedobry cenzor bestialsko zmaltretował artykuł tak, że w zasadzie nie nadawał się do druku. Porażony tym gwałtem na wolności słowa, Jan Niecisław Baudouin de Courtenay własnym sumptem opublikował swoją pracę, zaznaczając ustępy, które obrońcy prawomyślności się nie spodobały. I muszę przyznać, że to doprawdy ciekawe doświadczenie widzieć te linie cięć, którymi cenzor chciał czytelników uchronić przed zgorszeniem. Co w kontekście tytułu artykułu, „Krzewiciele zdziczenia”, nabiera ironicznego zabarwienia.
Początkowe akapity zaskoczyły mnie swym dość współczesnym wydźwiękiem. I nawet w wielu punktach zgadzam się z autorem. Z ciekawością przeczytałam teorie de Courtenay’a na temat przyczyn dzikości w społeczeństwie. Poniekąd bawiło mnie ewolucyjne podejście do problemu i tendencyjność przytaczanych argumentów. Zwłaszcza, że kilku współczesnych polityków błysło swego czasu podobną argumentacją w kilku sprawach. Ale w końcu autor doszedł do przyczyny powstania tego artykułu. I tu się zmieszałam ogromnie. Bo „Krzewiciele zdziczenia” de Cortenay napisał pod wpływem drukowanej w odcinkach powieści. Powieści, która wspaniała i porywająca, wywołała w autorze eseju uczucia „krwiożerczej lubieżności” lub „lubieżnej krwiożerczości”. Cóż to za powieść była? Jakiż to pisarz potrafił tak przemówić do wyobraźni czytelnika? Ni mniej ni więcej Stefan Żeromski swoimi „Popiołami”.
Przyznaję, nie czytałam tej książki i za Żeromskim nie przepadam. Jan Niecisław Baudouin de Courtenay przyczepił się przede wszystkim do faktów historycznych, które pisarz swym piórem ubarwia tak, że zmienia ich wydźwięk i sprawia, że w wyobraźni czytelników utrwala się fałszywy obraz zdarzeń. Generalnie, zbójeckie są książki, nieodpowiedzialni ich twórcy, którzy wywołują nieprzystojne wrażenia w odbiorcach swych dzieł, serwując im nieetyczne podniety, przedstawione w nader atrakcyjny sposób. I naprawdę przemawiają do mnie niektóre argumenty de Courtney’a i chyba rozumiem przedmiot jego troski, ale jego świętoszkowata prawomyślność działa na mnie jak płachta na byka. I efekt całego eseju jest taki, że w najbliższym czasie muszę sięgnąć po „Popioły”, bo ta „krwiożercza lubieżność” w ogóle mi do Żeromskiego nie pasuje…