Księga dźwięków Soledad Bravi 8,1

ocenił(a) na 85 lata temu www.drobnymmaczkiem.com - zapraszam serdecznie na mojego bloga o książkach dla dzieci!
Mam ogromny sentyment do „Księgi dźwięków,” bo była to jedna z pierwszych książek kupionych mojemu pierworodnemu synowi, kiedy był jeszcze małym pełzającym bobasem. Było to ponad cztery lata temu. Trafiłam na tę pozycję na blogu Matki Wariatki (blog polecam, szczególnie jeśli chodzi o książkowe inspiracje) i ku mojej ogromnej radości, ta niepozorna niebieska „cegła” z kurczaczkiem na okładce okazała się ponadczasowym hitem. Co to jest ta „Księga dźwięków”? Właściwie to nic innego jak książeczka przeznaczona dla dzieci które zaczynają przygodę z mówieniem, skupiająca się na wyrazach dźwiękonaśladowczych i obrazkach (połączenie: dźwięk i obraz ułatwia maluchom zapamiętywanie). Jak dla mnie, to także idealna pozycja dla jeszcze młodszych dzieci, które poznają świat organoleptycznie i skupiają wzrok głównie na kolorach kontrastowych. Tutaj książka sprawdza się znakomicie, bo kartonowe kartki pomyślnie przechodzą próbę gryzienia, łamania czy latania, do tego wyraziste i proste rysunki od razu przykuwają wzrok.
Sama książeczka skonstruowana jest banalnie acz genialnie – lewa strona opis: „Wąż robi SSSSSSSS”, prawa strona: obrazek (węża, który robi SSSSSSSS) itd. Obrazki są duże, kolorowe, nie pozostawiają niedomówień. Chciałam napisać, że są też zabawne, ale właściwie czy będą zabawne czy nie zależy od nas – rodziców. I tu cała zabawa. Im bardziej my – rodzice będziemy się przy tej książce wygłupiać, robić miny, zmieniać głos, tym większym będzie hitem w naszym domu. Ja, nieskromnie mówiąc, doszłam już do perfekcji. „Księgę dźwięków” męczymy już ponad cztery lata, kiedy to przeszła przez ręce starszego syna, młodszego syna i czeka na ręce (i nie tylko ręce) córki.
„Męczymy” nie jest tu określeniem przypadkowym, bo nasz egzemplarz wygląda bardzo nieatrakcyjnie, poszłabym nawet o krok dalej i napisała, że nie pożyczyłabym jej w takim stanie największemu wrogowi – okładka nie pełni już swojej pierwotnej funkcji, ale stała się autonomicznym bytem, zresztą jak każda strona, która fruwa osobno wyglądem nie przypominając oryginalnej wersji. To jest chyba jedyny minus jaki mogę znaleźć w tej książce – nietrwałość (moją opinię potwierdza wielu posiadaczy „Księgi dźwięków”: uwielbiana przez dzieci, tym samym szybko rozlatująca się). Ach, i może jeszcze jeden minus, dość kontrowersyjny – merytoryczny, a mianowicie szpinak, który w książce robi „bleee”. W niektórych domach, wbrew zaleceniom autorki, szpinak robi „mniam mniam” (i może dzieci na tym lepiej wychodzą!). U nas nadal „bleee”, bo szpinaku moje dzieci nie tykają, więc siłą rzeczy dźwięk wychodzi naturalniej. Niestety! „Mniam” czy „bleee” – te dwie opcje pozostawiam do rozważenia. Ku przestrodze! I jeszcze ktoś inny mi doniósł (Ciocia Asia) o irytującym fakcie, że „Mama robi buzi buzi” a Tata wiecznie „ĆŚŚŚŚŚŚ” – w tej konfrontacji Tata wychodzi trochę na nudziarza, który cały czas ucisza dzieci. Tutaj otwiera się szerokie pole do interpretacji i autorskiej prezentacji tekstu. Serdecznie zapraszam!