Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez. Powieść mińska Uładzimir Niaklajeu 6,9
ocenił(a) na 72 lata temu „Wtedy było lato, a ty stamtąd
Wciąż chusteczką machasz.”
„Koleje losu są jak kręgi na wodzie.”
Ta książka jest co najmniej tak dobra, jak sam tytuł, który na długo zapisuje się gdzieś w umyśle, by w najmniej spodziewanej chwili wypłynąć na powierzchnię. Czy my w ogóle wiemy cokolwiek o literaturze białoruskiej? Wydawnictwo Kolegium Europy Wschodniej przybliża nam literaturę tego rejonu, w tym również Białorusi. Książki, które wydaje, są starannie wybrane, nie spotkałam więc ani jednej słabej, wręcz przeciwnie, wszystkie trzymają wysoki poziom.
„Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez” to prawdziwa perła. Mińsk, ten z lat 60-tych, ale też ten późniejszy, z lat 90-tych XX wieku, ukazany na tle ówczesnej obyczajowości, popkultury, tworzącej niepowtarzalny klimat. Nie ukrywam, że czytając powieść Uładzimira Niaklajeu, miałam momentami wrażenie, że odkrywam literackiego Bareję. Podobne poczucie humoru, punktujące absurdy systemu, rozmowy przypadkowych ludzi w tramwaju, scenki rodzajowe, czasem jak z komedii slapstickowej.
Być może jest to książka, przynajmniej w części, autobiograficzna, w której autor-narrator z sentymentem cofa się pamięcią o 30 lat, sięgając do czasu młodości, a temu zwykle przecież towarzyszy uczucie przyjemnej nostalgii. Rok 1960, gdy, niczym wczesna wiosną topnieniem lodów, ludzie cieszyli się w najlepsze polityczną odwilżą, nie przeczuwając wcale jej bliskiego kresu.
W Mińsku w latach 60-tych, podobnie jak u nas, w Warszawie, nie brakło młodzieży pragnącej żyć wesoło, bawić się, słuchać rockandrolla, oglądać seanse filmowe, tańczyć i pić wino. No i ubierać się kolorowo, zaznaczając własną indywidualność. U nas bikiniarze, w Mińsku stiljagi zaludniali miejskie ulice i zadawali szyku. „Nabrylantynowany lok. Spodnie rurki. Szeroka marynarka. Pstrokata koszula. I obowiązkowo „traktory” albo „szuzy” – buty na grubych podeszwach nazywanych kaszą manną.”
Zaczęłam sprawdzać w sieci niektóre nazwiska, chcąc się przekonać, czy to postaci fikcyjne, czy wzięte z życia i okazuje się, że Adolf Ignacy Rosner, polski trębacz jazzowy o żydowskich korzeniach, rzeczywiście utworzył na Białorusi orkiestrę jazzową Republiki Białoruskiej, zwaną potocznie orkiestrą Stalina, a po wojnie skończył w Magadanie. Innym z bohaterów książki jest późniejszy zabójca prezydenta Kennedy`ego, Lee Harvey Oswald, zwany tu Amerykaninem. To całej historii dodaje pieprzyka, tej pieczątki wiarygodności, a jednocześnie prowokuje do dalszego sprawdzania i poszukiwania.
Narrator, zwany nie wiedzieć czemu Kniaziem oraz jego najlepsi kumple, jeden w drugiego ekscentrycy, w roku 1960 są młodymi chłopakami. To najlepsze lata ich życia, a życie „w Mińsku płynęło swobodnie jak woda w Świsłoczy” – przynajmniej tak się im wówczas wydawało. Wtedy można było przyjaźnić się z kagiebistą, zakochanym w tej samej dziewczynie. Były lokale, jak Mętne Oko, gdzie spotykali się malarze, i takie, które przyciągały aktorów. „Mętne Oko – ten szum, ten odlot, ten zgiełk, w którym każdy słyszał to, co chciał usłyszeć, a głównie, co zrozumiałe, siebie samego.”
Znamienne są tytuły poszczególnych rozdziałów, w rodzaju: „Ulica Engelsa, dawniej Dominikańska, przedtem Pietropawłowska”, czy „Plac Niezależności dawniej Lenina”. To nie tylko wspomnienia wydarzeń, jakie tam właśnie miały miejsce, ale zarazem symbol zachodzących przez lata zmian. Nad wszystkim zaś góruje budynek KGB, kryjący wiele tajemnic. W książce daje się wyraźnie wyczuć miłość autora do swojego miasta, choć może niekoniecznie do samej KGB-owskiej siedziby.
Po 30 -tu latach wszystko jest już inne. Owo początkowe piękno i swobodę bezlitośnie zweryfikowało życie. „Nie minęło jeszcze nawet dziesięć lat od śmierci Stalina i z rodziny prawie każdego z nas, oprócz Amerykanina i Kanadyjczyków, kogoś zabrano (…)” Okazało się, że ci, którzy mienili się przyjaciółmi, wcale nimi nie byli, a powodem zemsty mogła być nawet zazdrość o dziewczynę.
Czasami miałam wrażenie jakiegoś montypythonowskiego świata, w którym absurd goni absurd. Amerykanin przyjeżdża do Związku Radzieckiego zabić Chruszczowa, a w końcu wraca do siebie i oddaje śmiertelny strzał w stronę Kennedy`ego. Może gdyby Neli nie udało ukryć się karabinu na strychu, Kennedy dożyłby późnej starości. Jest też teoria, że zginął, bo chciał ujawnić utajnioną wiedzę o latających spodkach. Poza tym mamy jeszcze romans Chruszczowa z Marylin Monroe, albo, co chyba dużo bliższe prawdy – aresztowanie chłopaków, którzy po powrocie z polowania zapomnieli wyjąć broń z bagażnika samochodu i pojechali z nią na Plac Czerwony. Oskarżono ich o próbę zamachu.
Nasi chłopcy co pewien czas lądują w ponurym budynku KGB, drżąc ze strachu, bo rozwalić mogą przecież nawet wtedy, gdy nic nie zrobiłeś, a czasem zwłaszcza wtedy, ot tak, dla przykładu, czy poprawy nastroju, bądź wyrobienia założonej z góry normy, albo…. bo tak chcą po prostu. Tak jak młodzi mężczyźni u nas szukali znajomości u lekarzy psychiatrów, bo odpowiednio dobrana diagnoza mogła uchronić od dwuletniej zasadniczej służby wojskowej, tak nasi bohaterowie stawiając się w psychiatryku, chcą zabezpieczyć się przed aresztowaniem.
Wszystkie przesłuchania były prawdziwe, bicie dotkliwe, i jakie by przy tym nie wychodziły na jaw banialuki i abstrakcyjne niedorzeczności, to lęk i ból były rzeczywiste i odczuwalne w jak najbardziej bezpośredni sposób. To zderzenie komedii pomyłek z ludzką, najbardziej serio, tragedią, uderza w książce najmocniej. I najlepiej podsumowuje te czasy. Wiemy też, że dzisiaj nie jest lepiej, a dużo gorzej na Białorusi, że nie zanosi się, jak w tylu innych krajach, na wyrwanie się spod wpływu rosyjskiej pięści. Tak więc nie bardzo tu do śmiechu ani autorowi, ani czytelnikom.
Okazuje się, że szumna i kolorowa młodość, biegnąca szybko, zbyt szybko, w rytmie rockandrolla, kryła w sobie wiele odcieni szarości oraz tajemnic, które rozwiązywane po latach, odbierają wspomnieniom wiele uroku. To, co wydawało się dobre, nie do końca takie było, ci, którzy byli przyjaciółmi – zdradzili, a miłość do kobiety przyniosła ból i rozczarowanie. Spotykając się po latach, nie czuje się już więzi, choć i żalu nie za wiele. Wszystko się rozmywa. Może więc jednak warto zapamiętać swoją młodość taką, jaka się wtedy zdawała – idealną, świeżą i niosącą wszystkie wyobrażone możliwości?
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/