Polski pisarz, tłumacz z języka węgierskiego. Studiował na Wydziale Prawa UJ w Krakowie i w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Uczestnik kampanii wrześniowej. W czasie wojny działacz Polonii na Węgrzech. W 1945 powrócił do kraju. Debiutował tomem poezji "Iskry spod młota" pod pseudonimem Jan Kot. Bahdaj jest znany głównie z powieści dla dzieci i młodzieży. W plebiscycie czytelników "Płomyka" i "Świata Młodych" na najpopularniejszego pisarza otrzymał w 1970 "Orle Pióro", a w 1974 - nagrodę Prezesa Rady Ministrów za całokształt twórczości dla dzieci i młodzieży.http://
Ech, grało się w takich turniejach, grało. Na piachu, na asfalcie, betonie, ale najczęściej na czarnym żwirze, który brudził jak węgiel :) Tylko nie na trawie, bo tej na takich boiskach wówczas nie uświadczyłeś.
Z racji daty urodzenia (1967) załapałem się jeszcze na czasy komunistycznego permanentnego niedoboru, gdy kupno zwykłej piłki "biedronówy" nie było łatwe, a co dopiero korków piłkarskich czy rękawic dla bramkarza, o ochraniaczach nie wspomnę. Ale bardzo lubiłem grać, czy to w polu czy na bramce, więc jakoś trzeba było sobie radzić. Rękawice robocze od wujka ze stoczni, korki używane, gdzieś tam kupione raz i drugi od piłkarzy trzecioligowych, choć najczęściej były to jednak tylko zwykłe gumowe "lanki" (jeśli akurat "rzucili" do sportowego),w ostateczności trampki. Ciuchy - totalna improwizacja. Długi czas grałem np. na bramce w austriackich spodniach narciarskich "z darów" rozdawanych w szkole. Solidne były to porcięta, nawet nasze żwirowe "boisko" znosiły godnie - a potem się je łatało materiałem z socjalistycznych "dżinsów" marki Odra, który wyglądał słabo, ale paradoksalnie był dość odporny na wycieranie :D
Szkoda tylko że z tamtych czasów nie mam w zasadzie żadnych zdjęć, bo aparat, choćby najprostszy, miało niewiele osób, a fotki pstrykało się głównie na wyjazdach lub imprezach typu chrzciny czy wesela.
Teraz zdjęć pstrykamy miliony - tyle że potem mało kto je ogląda.
Ech, długo by pisać. Rozczuliłem się :) I zamiast napisać o książce, zacząłem wspominać ... Wybaczcie, kochani :)
Aż wstyd przyznać, ale nie kojarzyłem Bahdaja z pingwinem Pik-Pokiem. Znałem wyłącznie animację z kukiełkami. A tu się okazuje, że w 1969 toku Bahdaj wydał książkę z przygodami Pik-Poka! To raczej bajka dla młodszych dzieci, ja nie znalazłem w niej niczego wyjątkowego. Ot, taka sobie przygoda pingwina, który wyrusza z Wyspy Śniegowych Burz samolotem w świat, bo pragnie słuchać śpiewu słowików i wąchać fiołki. Ma w mieście jakieś perypetie - spotyka Kasię, połyka całą puszkę sardynek i musi być operowany, w jeziorze wpada do sieci i porywa go rybak, trafia do sklepu z lodami gdzie jest żywą reklamą, aż trafia na policję i do zoo, gdzie poznaje Nic-Ponia.
Bajka jest oczywiście z morałem, a samo wydanie jest miłe dla oka. Piękne ilustracje, duże, wyraźne litery - książka w sam raz dla młodego czytelnika.