Jean Bruller ur. w 1902r. inżynier i grafik, zajął poczesne miejsce we współczesnej literaturze francuskiej debiutując w 1941r. pod pseudonimem Vercors w założonym przez siebie tajnym wydawnictwie krótką powiescią: "Milczenie morza". W ciągu następnych lat trzydziestu napisał i wydał kilka zbiorów opowiadań i powieści, z których polskiemu czytelnikowi znane są m.in. "Oczy i światło" i "Zwierzę wynaturzone".http://
Wreszcie jakiś kawałek literatury a nie jeno produkt literaturopodobny... Nic nadzwyczajnego, ale jednak.
Przeczytałem z przyjemnością, mimo że sposób patrzenia narratora - jak dla mnie trochę naiwny a emocjonalna "optyka" patrzenia na siebie wzajemnie trojga głównych bohaterów tego opowiadania - od mojego sposobu postrzegania ich obyczajowych rozterek odmienna.
Przy okazji, czytając inne opinie pomyślałem sobie, jak bardzo jednak nasze własne opinie o książkach odzwierciedlają nas samych - a niekoniecznie omawianą książkę. W opinii poniżej, ktoś pisze, o głównym bohaterze - Niemcu, zakwaterowanym w domu okupowanych Francuzów, nieodzywających się do niego ni słowem: "Już w połowie czułam do niego taką sympatię, że sama się tego nie spodziewałam.". A następnie: "Czytelnik zaczyna buntować się przeciwko milczeniu, które panuje w domu.". Jakże inne są moje odczucia... jak innym ja jestem czytelnikiem.
Właściwie do samego końca nie przekonał mnie do siebie ten Niemiec (hitlerowski okupant) i nie uwierzyłem w szczerość jego wysublimowanego podejścia do okupowanego kraju i narodu. Czułem do szkopa dystans, ostrożny sceptycyzm, niedowierzanie i pewien rodzaj politowania - tak jakbym oceniał jego postawę jako oszukiwanie samego siebie... a wszystko to z ewentualnym widokiem na sukces jego delikatnych awansów czynionych pod adresem młodej Francuzki, która zmuszona była tolerować jego obecność w swoim domu, lecz nie odzywała się do niego ani słowem i to nawet gdy on snuł swoje idealistyczne wywody o pięknie i sile potencjalnej przyjaźni niemiecko-francuskiej, i tak dalej...
Jak ja nie cierpię szkopów - generalnie - z powodu tego co robili w przeszłości, jak również tego, co czynią w obecnych czasach... po prostu nie wierzę im za grosz, nawet kiedy przejawiają rzekomo dobre intencje... Ano taka karma - ich i moja. ;)
Samo sedno najlepiej opisuje przedmowa Pana Jana Błońskiego. Trafiłam na to opracowanie i chociaż trudne merytorycznie to naprawdę wart je przeczytać.
Ja mogę dodać od siebie tylko kilka dość powierzchownych uwag zwykłego laika.
Samo opowiadanie jest krótkie i opisuje dość powszechny w literaturze wątek zakwaterowania niemieckiego oficera w domu okupowanej ludności. W tym wypadku francuskiej.
Oficer Werner wprowadza się więc do mieszkania mężczyzny i jego siostrzenicy (nie wnuczki, nie wiem dlaczego tak się utarło w opisach w internecie...),którzy postanowili się odezwać się ani słowem.
I tu zaczyna się skomplikowana relacja pomiędzy trojgiem głównych bohaterów.
Werner to marzyciel, naiwnie wierzy, że Niemcy pomogą odrodzić się Francji i sam daje sobie szansę na zbudowanie więzi z domownikami. Z dnia na dzień kruszy lód krótkimi pogawędkami, przemyśleniami, miłymi wspomnieniami. Nigdy jednak nachalnie albo brutalnie.
Już w połowie czułam do niego taką sympatię, że sama się tego nie spodziewałam.
Wkrótce z tego marzycielstwa młody wojskowy zostaje brutalnie obdarty przez swoich rodaków.
Narrator, którym jest właściciel mieszkania opisuje historię w sposób lekko infantylny, a jednak wciągający. Czytelnik zaczyna buntować się przeciwko milczeniu, które panuje w domu. Chce, żeby chociaż siostrzenica, odezwała się i albo pocieszyła Wernera albo nim potrząsnęła. Zamiast tego obserwujemy jej walkę wewnętrzną i coraz głębsze pęknięcia duszy oraz, no właśnie.... miłość?
Na pewno więź pomiędzy nią a oficerem, ale może polegającej tylko na współczuciu i tęsknocie za czymś utraconym?