Zejście pod wodę Lidia Czukowska 7,0
ocenił(a) na 76 lata temu CZARODZIEJSKI DÓŁ
„Zejście pod wodę” to prawdziwa, nieodkryta perełka literatury rosyjskiej. To nie przypadek, że to dzieło, pisane w latach 1949-1957 tak późno trafiło do świadomości czytelniczej (pierwsze polskie wydanie w 2010 roku) – jego autorka, Lidia Czukowska (1907-1996) przez lata skazana była na milczenie i przymusowe pisanie do szuflady za antykomunistyczne poglądy, występowanie w obronie atakowanych przez reżim rosyjskich intelektualistów – m.in.. Pasternaka, Sołżenicyna, Brodskiego, czy Sacharowa. Utwory Czukowskiej ujrzały światło dzienne w oficjalnym obiegu dopiero w 1987 roku, na fali głasnosti i pierestrojki Gorbaczowa.
Akcja utworu rozgrywa rozgrywa się na przełomie lutego i marca 1949 roku w Litwinowce, sanatorium dla literatów. W celu podreperowania zdrowia i pracy nad przekładem przybywa tam pisarka Nina Siergiejewna. Utwór przybiera formę intymnego dziennika pisarki. Zastana na miejscu atmosfera jest przychylna, wręcz sielankowa i rzeczą oczywistą jest, że ten stan nie może trwać zbyt długo. Pobyt w uzdrowisku staje się dla pisarki okazją do ucieczki od zgiełkliwego moskiewskiego świata. Może ona poświęcić się rozmyślaniom i kultywowaniu pamięci podczas seansów, które sama nazywa „zejściami pod wodę” – stąd właśnie bierze się tytuł powieści. W zaciszu sanatoryjnego pokoju, powracają traumy z przeszłości, szczególnie zaś wydarzenia z 1937 roku, czyli czasy tzw. „jeżowszczyzny”, momentu wielkich stalinowskich czystek, w wyniku których aresztowano męża Niny Siergiejewny, Aloszę. Skazano go na obóz karny i dziesięć lat bez prawa do korespondencji, co de facto było eufemizmem kary śmierci. Jednocześnie, tłem powieści jest potężna antysemicka nagonka, jaka rozpętała się w ZSRR pod koniec lat czterdziestych. Polowanie na „zgniłych burżujów” i kosmopolitów, prymitywne ataki skierowane przeciwko ludziom kultury, którzy nie utrwalali socjalizmu, jak chociażby na wspomnianego powyżej Borysa Pasternaka. To czas wielkiej propagandy i wielkiego terroru – Czukowska opisuje m.in. przypadek tzw. „powtórników” – tych, którzy powrócili z zesłania, a teraz obawiają się, że mogą zostać skazani ponownie za samo mówienie o swoich obozowych przeżyciach.
Czukowska w sposób niebywale dobitny stała się wyrazicielką głosu pokolenia. Tych wszystkich kobiet, które orędowały za swoimi mężami, podejmowały wysiłki o ich uwolnienie, lub przynajmniej starały się uzyskać jakąkolwiek informację na temat ich losów, stojąc „nocami w kolejkach do więzień, do prokuratury, do Wielkiego Domu (siedziby NKWD w Leningradzie)”. „Zejście pod wodę” to proza silnie autobiograficzna, wiele elementów łączy autorkę z główną bohaterką. Podobny los stał się bowiem udziałem Lidii Czukowskiej, która po aresztowaniu jej męża, Matwieja Bronsteina, podejmowała starania o uwolnienie go. Część powieści stanowi „książka w książce” – jako, że „Zejście pod wodę” przybiera formę dziennika, a „łatwiej ukrywać jeden zeszyt, niż dwa”, główna bohaterka przepisuje tam fragment swojej, pozbawionej tytułu powieści. Nina Siergiejewna mówi: „Piszę książkę, żeby znaleźć braci – choćby tylko tam, w niewiadomej dali”.
Kontrapunktem dla strasznego świata stalinowskich represji stają się poruszająco piękne opisy przyrody, zwłaszcza znajdującej się w pobliżu pensjonatu brzeziny, gdzie bohaterka szuka ukojenia od rzeczywistości. W tym momencie proza Czukowskiej nieuchronnie przechyla się w stronę prozy poetyckiej. „Ścieżka wiła się i kluczyła. Brzozy rozstępowały się posłusznie, ale tylko z pozoru, po to, żeby zwabić, bo w istocie otaczały mnie coraz ciaśniej, a ścieżka musiała uciekać się do podstępów, żeby obchodzić ich stojące w kręgach rodziny”. To antropomorfizujące zdanie, już na samym początku powieści utwierdziło mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z czymś niezwykłym na poziomie narracyjnym.
A jest od czego uciekać – choćby od szczekliwych komunikatów radiowęzłów, które informują na przykład o zgniłych Żydach- internacjonalistach, którzy przez lata „przemycali antynarodowe idejki”. Nina Siergiejewna daje w końcu upust swoim emocjom: „Mnie zaś (…) kiedy czytam gazety, zdumiewa coś zupełnie innego – to, że wszystko, co pisze się o tych ludziach, jest oczywistą nieprawdą. Zdumiewa, wręcz rzuca się w oczy właśnie ta oczywistość. (…) To nie słowa, tylko jakaś słowna plewa. Wydmuszki. Czy wiecie, że niemowlętom daje się do ssania puste smoczki? Bez mleka… To samo z tymi słowami: nie mają w sobie żadnej zawartości. Nie są wypełnione. To nie zdania, to kombinacje znaczków”. Nie przypadkowo „Zejście pod wodę” opatrzone jest mottem, słowami Lwa Tołstoja – „moralność człowieka widać w jego stosunku do słowa”.
Powieść Lidii Czukowskiej to, jak nadmieniłem na wstępie, prawdziwa, nieodkryta i niewystarczająco doceniona perełka literatury. Napisana w niezwykły, efemeryczny, pełen niedomówień sposób. Czukowska pisała „Zejście pod wodę” przez osiem lat i po zakończeniu pracy nad powieścią nie była pewna jej wartości: „Opowiadanie istotnie skończyłam (piszę je dwa tygodnie w roku od 49.),ale kiedy skończyłam, mocno zwątpiłam w jego walory. Bardzo to wszystko kobiece i bardzo «bebechy i nerwy na wierzchu». Moje pierwsze było powściągliwe, nie o sobie i nie od siebie, a to – w formie dziennika – bardzo szczere”. Moim jednak zdaniem, w „Zejściu pod wodą” broni się każde pojedyncze zdanie. To wysublimowana i efemeryczna proza. Psychologizm postaci nie jest nachalny, pełno w nim niedomówień, tak jakby rzeczywiście powieść była przepisana do zeszytu, który trzeba ukrywać, a w razie aresztowania – zniszczyć. Poza oczywistym skojarzeniem z monumentalnym dziełem Sołżenicyna, wyczuwam u Czukowskiej pewne powinowactwo klimatu z „Czarodziejską górą” Tomasza Manna. Oczywiście, postawienie hipotezy paraleli między Litwinowką a Berghofem wydaje się mocno dyskusyjne – bohaterowie Manna byli naprawdę chorzy, u Czukowskiej zaś chory jest cały otaczający bohaterkę świat, a ona sama potajemnie jest enklawą wolności – w swojej głowie, w swojej pamięci.