Radość katastrof Giuseppe Ungaretti 7,2
ocenił(a) na 62 lata temu We wrześniu czytałem „Pogrzebaną poezję” Anity Kłos, którą zaserwowałem sobie jako wprowadzenie do dzieła Ungarettiego. W przypadku mojego mózgu już niewielki dystans robi swoje, więc choć wpierw (przed lekturą tomiku) zmartwiłem się, że ww. książka zaciemni mi jego „bezpośredni” odbiór, to po chwili uświadomiłem sobie, że w sumie niewiele z niej pamiętam i uradowałem się (o naiwności-nieświadomości!). Czytając tomik zmartwiłem się jednak ponownie, bo (jednak) przypomniał mi się główny zarzut Kłos wobec polskich tłumaczy – nieumiejętności przeniesienia muzycznych walorów frazy Ungarettiego w polszczyznę.
Ta diagnoza potwierdza się niestety także w przypadku „Radości katastrof”. Choć widać duży wysiłek Franczaka do nadania jego przekładom Ungarettiego melodyjności a jednocześnie pewnej awangardowej surowości (którą ponoć przejawiały) to efekt, dla mnie, jest jako całość nie do końca zachwycający. Franczak często ładnie radzi sobie z krótszymi wierszami (jest ich sporo),gdzie lakonicznym prostym językiem potrafi stworzyć krótkie intensywne obrazy przywodzące na myśl trochę poetykę haiku. Jednak miejscami (im dalej tym niestety więcej) zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Nie wiem naturalnie na ile wynika to z oryginału, jednak pewne frazy zdają się tu czasem tak wysilone w poszukiwaniu efektów, że aż zgrzytliwe („trzeszczenie świerszczy”),czasem niemal bełkotliwe jak w wierszu „Przedwieczór”: „Życie pustoszeje/ w przejrzyste wstąpienie/ przepełnionych chmur/ przeszywanych słońcem”, a w pojedynczych przypadkach po prostu osuwające się w tandetę na granicy grafomanii jak w tym fragmencie wiersza „Czerwiec”:
„Ważona
na brzmiących
płytach
powietrza będziesz
niczym
pantera
Pod ruchomymi
ostrzami
cienia
stracisz liście
Wyjąc
niema w
w tym pyle
udusisz mnie
Potem
nie domkniesz powiek
Ujrzymy jak nasz miłość zapada
jak wieczór”
Takie efekty końcowe to z pewnością wynik zderzenia ze specyficzną poetyką Ungarettiego, której gęste obrazowanie zastawia niejednokrotnie na tłumacza pułapki frazeologicznych banałów i wizualnych klisz. Nie wyobrażam sobie jednak, by mogło to brzmieć tak (źle) w oryginale, bo do dziś dźwięczy mi w uszach inny fragment Ungarettiego w transkrypcji Herberta (zamykający jego esej o Sienie):
„Znów widzę twoje powolne usta
Nocą morze wychodzi im naprzeciw
Nogi twych koni
W agonii zapadają się
W moje ramiona śpiewające
Widzę sen znów przynosi
Nowe kwitnienie i nowych umarłych
Zła samotność
Którą każdy kochający w sobie odkrywa
Jak grób rozległy
Oddziela mnie na zawsze od ciebie
Kochana w dalekich utopiona lustrach”
Widoczna ta sama nadmiarowość (z tą różnicą, że wiersz zachowuje tradycyjną wersyfikację),to piętrzenie obrazów nie kończy tu się jednak - jak u Franczaka – źle, a pięknie. I dzieje się to w sposób także nieco zagadkowy, bo także jest przecież o krok od kiczu. Ten wiersz jest oczywiście późniejszy i językowo bardziej gładki (może wygładzony przez Herberta?),ale ten herbertowski Ungaretti dla mnie brzmi, płynie.
U Franczaka zaś jakby potyka się zbyt często o własną frazę, kuleje i brzmi ta jego polszczyzna po prostu nienaturalnie. Co prowadzi mnie do zasadniczego domniemanego zarzutu: Franczak za bardzo zdaje się szukać precyzyjnych słownych ekwiwalentów dla zachowania lakoniczności tych wierszy i zarazem brzmieniowej gry pomiędzy poszczególnymi słowami. To bardzo ambitne, ale i ryzykowne rozwiązanie, bo po pierwsze brzmieniowe walory języka włoskiego są chyba zbyt odległe by oddać je w polszczyźnie metodą „słowo w słowo”, po drugie prowadzić może to do tworzenia zestawień, które mimo że nawet satysfakcjonujące na poziomie efektów muzycznych, na poziomie sensu lub naturalności frazeologicznej będą nieprzekonywujące. Tak się dzieje często u Franczaka, i jest to jak się zdaje efekt próby zbyt restrykcyjnie utrzymanego odtworzenia wiersza na poziomie ilości głosek oraz międzywyrazowych powiązań brzmieniowych. Podobny problem jak z Ungarettimi widziałem w przekładach Lorki, dodatkowo u Ungarettiego jego lakoniczna śpiewność chyba stawia po prostu tłumacza przed (zawsze bolesną) koniecznością okrojenia wiersza z części jego oryginalnych walorów.
Ostatecznie po lekturze „Radości katastrof” stwierdzam ze smutkiem, że Ungaretti do mnie nie trafia. To najpewniej kwestia nieuważnego wsłuchania się w głos poety, kwestia słuchu. Pytanie tylko: mojego czy Franczaka?