Urodził się w Kandzie, ale dorastał w Trosie w Szwecji. Rodzice przyszłego pisarza się rozwiedli. Studiował na Uniwersytecie w Uppsali. Jego kariera naukowa doprowadziła go do stanowiska profesora historii literatury na tejże uczelni. Był również wykładowcą w Stanach Zjednoczonych. Delblanc nie unika eksperymentów, często stara się naruszyć ciasne ramy estetyki realizmu. Chętnie sięga do groteski, alegorii, ironii i komizmu. Nie brak u niego odwołań do europejskiej tradycji literackiej. W swej prozie zajmuje się przede wszystkim tematem wolności człowieka i wolności sztuki. Delblanc jest też autorem książek reportażowych, słuchowisk radiowych i widowisk telewizyjnych.
Powieść jest klasycznym przykładem konfrontacji wielkich niezweryfikowanych, ale dobrze brzmiących idei z realiami życia, które od tysiącleci rządzą się tymi samymi prawami.
Główny bohater, hrabia Malte Moritz von Putbus, jak duża cześć szlachetniej i myślącej młodzieży arystokratycznej z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej, jest przepełniony jej wzniosłymi hasłami i żywi nieprzejednane przekonanie, że jest to jasna recepta na szczęście dla wszystkich ludzi. Nie wchodząc w szczegóły, splot nieprawdopodobnych wydarzeń sprawia, że młody idealista trafia na portugalską galerę niewolniczą, która odbywa swój „n-ty” kurs z Afryki, z żywym towarem na pokładzie. I w tym miejscu zaczyna się niszczenie pięknych idei hrabiego przez okoliczności jakie przyszło mu obserwować, a także przez podszepty zdegenerowanych towarzyszy. I jak to zwykle bywa, realia życiowe znowu biorą górę.
W naszych czasach mamy podobnych przykładów bez liku. Na przykład politycy, pełni demokratycznego i socjalnego patosu, wysyłają ostatecznie swoje wychuchane pociechy do elitarnych, zamkniętych szkół, aby były przygotowywane do swojej lepszej i uprzywilejowanej pozycji ekonomiczno-społecznej, bowiem obcowanie z gminem jest tutaj niewskazane. Prominentni działacze związków zawodowych robią ze swojej działalności intratny interes, umożliwiający dostatnie i wygodne życie. Chyba wszyscy pamiętamy o pewnym przewodniczącym związku zawodowego z naszego kraju, który wybrał się na, któreś tam z rzędu, wakacje do hotelu mającego niby służyć potrzebom wszystkich członków związku. Gdy tym czasem „spracowany” Pan Przewodniczący, oczywiście za free, bo jak by inaczej, wydziwiał ze swoimi ekscentrycznymi wymaganiami dla siebie i swojego pupilka - małego yorka (sic!),który koniecznie musiał mieć codziennie czysty śliniaczek… Osłupieni pracownicy i tym razem przekonali się, że „Pan każe, sługa musi”.
Sama powieść jest dla mnie za bardzo udziwniona i przeintelektualizowana. Od razu się wyczuwa, że została napisana przez pracownika naukowego, który w literackiej formie wyłuszcza swoje tezy naukowe.
Moje dotychczasowe próby obcowania z wiejskim folklorem za pośrednictwem literatury kończyły się niepowodzeniem; zarówno w ujęciu nazwisk głośnych, jak i niegłośnych, chłopstwo nie miało dla mnie żadnego uroku. Aż przyszedł, nie wiadomo skąd, pan Delblanc i doprawił nienowe przecież historyjki odrobiną poezji, humoru, a przede wszystkim niemożliwej do przyszpilenia duszy, i stało się światło.
Przy tym pan Delblanc to najwyraźniej pan mocno utalentowany, polifoniczna narracja „Rzeki pamięci” jest zaawansowana, lecz lekka, niewymuszona. Konfrontacja starego z nowym jest tu oddana w całej złożoności, zbudowanej nie na zwykłej opozycji, lecz ujętej w rozpaczliwej próbie dowiedzenia ich komplementarności. A jednak próba ta i uosabiający ją, stojący w rozkroku między dwoma światami Mon Cousin, skazani są na porażkę, która leży u podstaw ludzkiego nieszczęścia. Choć bowiem wszystko płynie, to stosunek pomiędzy przeciwstawnymi elementami pozostaje nieodmiennie wrogi, niezależnie od nazw, jakie aktualnie przybierają.