Następny z kryminałów milicyjnych, które można sklasyfikować jako nietypowe. Tym razem chodzi o osobę niesłusznie skazaną, co jakimkolwiek władzom, nie tylko PRL, nie jest na rękę. Za sprawą jednak małżonki skazanego oraz niezawodnej postaci stworzonego przez p. Ziemskiego Andrzeja Korcza prawda wychodzi na jaw, a sprawiedliwości staje się zadość. Czyta się odrobinę ciężkawo, ale głównie po temu, że pierwsza "mała polowa" dzieje się na sali rozpraw.
Podobno na układy nie ma rady, ale jak na kartach niniejszej książki pokazuje świeżo upieczony oficer śledczy Andrzej Korcz, nie jest aż tak źle. Sprawa zaczyna się od pożaru magazynu, który wedle buchalterii aż pękał w szwach, gdy tymczasem robotnicy mówią raczej o hulających weń przeciągach...
Drugim wątkiem jest odratowany z pożaru młodszy brat pewnej niewiasty, która w niedalekim czasie przed oddelegowaniem Korcza na lokalny posterunek w podejrzanych okolicznościach straciła starszego brata. Czy to możliwe, aby obydwie sprawy się łączyły?
Tematyka tej powieści, jak na czasy PRL, należała do wybitnie politycznie poprawnych - rączka rączkę myje, prywatni kombinatorzy prosperują, na czym traci pańswo i szarzy obywatele. Tutaj właśnie pojawia się pole do popisu dla młodego, bezkompromisowego, stojącego poza wszelkimi układami oficera MO - gdybym w tamtych latach był członkiem PZPR, nie byłbym w stanie wymyślić bardziej poprawnej fabuły. Przez ww. fakt książka nieco przymula, ale i tak czyta się bardzo przyjemnie.