(1919–2003) – jeden z najwybitniejszych polskich rysowników oraz ilustratorów; także scenograf, grafik, plakacista, felietonista, autor wierszy dla dzieci i dorosłych. Od 1946 roku związał się z tygodnikiem „Przekrój” Mariana Eilego, gdzie regularnie przez ponad pięćdziesiąt lat drukował rysunkowe przygody Profesora Filutka oraz jego psa Filusia. Publikował także w „Szpilkach” oraz w „Playboyu”. Zilustrował niezliczoną ilość książek.
Niedawno w igiełkowe ręce trafiła książeczka „Gałgankowy skarb”. Wiecie, że powstała ona kilkadziesiąt lat temu?! Przyznam, że dotąd nawet o niej nie słyszałam… A szkoda! To urocze wydanie skradło nasze serca.
Książka opowiada historię małej Kasi, która zgubiła ukochaną przytulankę - małego „Murzynka”. Pewnie większość z nas, rodziców, zna ten problem z własnej autopsji – któremu dziecku nie zdarza się czegoś zapodziać?
Kasia płacze, a w poszukiwaniach bierze udział cała rodzina. Angażuje się w nie nawet stróż i pies. Szukają wszędzie – w domu, a nawet na strychu, w piwnicy i na dworze. W końcu każdy oferuje Kasi jakiś podarunek w zamian za laleczkę. Ale Kasi nie interesują inne zabawki, słodycze, kwiatki czy korale. Dziewczynka chce tylko swojego szmacianego Murzynka. Koniec i kropka! Historia ma szczęśliwe zakończenie. Kasia w końcu odzyskuje przytulankę. Ale nie zdradzę Wam, kto ją znalazł. ☺️
To ciepła i urocza opowieść. A na jeszcze większą sympatię do niej wpływa historia jej powstania. Otóż autor Zbigniew Lengren, znakomity grafik i rysownik, stworzył ją dla swojej córki Kasi. W dodatku w książce przedstawieni są autentyczni członkowie rodziny! Również stróż i piesek istnieli naprawdę.
Ta urocza historyjka jest bardzo melodyjna i szybko wpada w ucho. Tekst jest rytmiczny, ma rymy i po kilku czytaniach można go niemal recytować. Można go czytać na różne sposoby, wolniej lub szybciej, można modulować głos. Mam wrażenie, że za każdym razem czytam go inaczej. Igiełka bardzo lubi tę opowiastkę – słucha jej jak zaczarowana. 🥰
Niesamowity klimat nadają lekturce także ilustracje. Są bardzo charakterystyczne, takie „w dawnym stylu”. Mają wyraźną kreskę i odróżniają się od tych w „dzisiejszych” książek dla dzieci. Są minimalistyczne, a zarazem doskonale oddają treść.
Czy powrót do książki poznanej ponad 35 lat temu to dobry pomysł?
Zasłuchiwałam się w kolejnych odcinkach wieczornej audycji Radio dzieciom. Sięgnęłam później po książkę z bibliotecznej półki. I znów się zachwyciłam.
A że postanowiałm, że w domowej biblioteczce staną książki, które są dla mnie w jakiś sposób ważne, więc i piękne wydanie (twarda okładka, miły w dotyku papier, szycie, ilustracje Zbigniewa Lengrena) trafiło do kolekcji. I z ciekawością przeczytałam o przygodach Dory i Flory.
Ta książka, napisana przed 78 laty, mogłaby mieć obecnie wielu przeciwników: na stronach wycztami, że lanie to sprawiedliwa kara, lanie to skuteczna prewencja. Ale znajdziemy w niej jakże aktualne elementy:
- więcej można się nauczyć obserwując przyrodę, poznając zwierzęta niż słuchając guwernantki - panny Rozumek;
- dziewczynki, które wbrew woli rodziców dochodzą do wniosku, że "A ja lubię sama myśleć za siebie i samej siebie słuchać";
- są przyjaciele, którzy stwierdzają "Cieszę się, że nie jestem istotą ludzką - wtrąciłą Puma. - Bo jak można być szczęśliwie, gdy ma się głowę nabitą różnymi przekonaniami";
- jest i wiedźma, której słowa miło wziąć ze sobą w podróż na cały nowy 2022:
"Nad twymi oczami, pod twymi włosami
(Pamiętaj: nie wróci, co minie)
Jest taki zakątek, gdzie mieszka rozsądek,
A w głowie masz mózg, a nie dynię!"