W litworowych i piarżystych kolebach Władysław Krygowski 7,0
ocenił(a) na 57 lata temu „A NA DWA CIAŁA PODZIELONE CIAŁO/ SŁAWI TU OWE, KTÓRE TAM ZOSTAŁO” (SZEKSPIR)
Zamiast zapierających dech w piersiach widoków, gęsto otoczona drzewami asfaltowa droga. Niestety, wynudziłem się i zmęczyłem książką Krygowskiego, niczym na drodze z Łysej Polany do Morskiego Oka. A to niespodzianka, bo Władysław Krygowski (1906-1998) to prawdziwa legenda piśmiennictwa górskiego, zasłużony działacz turystyczny, pisarz i publicysta, redaktor naczelny „Wierchów” w latach 1950-1975. Spodziewałem się po „W litworowych i piarżystych kolebach” raczej historii pionierów taternictwa, czy choćby ciekawostek z ówczesnego życia kulturalnego Zakopanego, w którym autor przez wiele lat zamieszkiwał. Jeszcze pierwszy rozdział książki pozwalał na zachowanie złudzeń, że taka właśnie będzie jej tematyka – w części zatytułowanej „Przywołane ze starej fotografii”, autor opisał pokrótce dzieje pewnego słynnego zdjęcia przedstawiającego Jana Krzeptowskiego-Sabałę, jak też i zgromadzonych wokół niego ludzi, słuchających jego gry i śpiewu, w tym m.in. kilkunastoletniego wówczas Stanisława Ignacego Witkiewicza, późniejszego Witkacego. Tyle, że na dalszych stronach książki Krygowski, z właściwą wielu działaczom turystycznym kronikarską precyzją i zadęciem snuje coś w rodzaju swojej prywatnej historii gór. Opisuje doświadczenia zdobyte w górach, przeżycia na szlakach, które choć niepozbawione potencjału dobrej opowieści, nie mają w sobie raczej nic wyjątkowego. „W litworowych i piarżystych kolebach” jest kontynuacją „Gór i dolin po mojemu” – innej książki Władysława Krygowskiego, której tytuł jest idealnym podsumowaniem tego dyptyku.
Jednak posiada książka Krygowskiego niezaprzeczalne zalety, o których nie można nie wspomnieć. Autor, w latach poprzedzających drugą wojnę światową zajmował się nie tylko turystyką w Tatrach, ale również w Beskidach, czy we wschodnich Karpatach, znajdujących się dziś na terytorium Ukrainy i Rumunii. Najłatwiej byłoby oczywiście stwierdzić, że Krygowski w swojej książce ocala od zapomnienia nieistniejący już świat. Jakkolwiek płytkie i banalne jest to stwierdzenie, nie da się zaprzeczyć, że do najmocniejszych stron tej książki należą wspomnienia o napotkanych Łemkach, Bojkach, Żydach, przenoszące czytelnika „w świat guseł, wróżb, zamawiań, wiary w zioła i zaklęcia, w opowieści starych ludzi, między pobożne ludki-rachmany, które żyją w takim odludziu, że nie wiedzą, kiedy przypada święta Wielkanoc i dowiadują się o niej tylko dzięki temu, że wodami docierają do nich w czwarty tydzień po Wielkiej Nocy skorupki jaj wielkanocnych”. (str. 80).
W „Wierchach” z 1998 roku odnajduję taki zapis na temat Krygowskiego, z pewnością nekrolog: „Jego filozofia gór nie ograniczała się tylko do nich samych, czy tylko do samej turystyki górskiej: zawsze były w niej zawarte ogólnoludzkie przesłania. Uczył nas tej humanistycznej filozofii gór, przekładając ją na praktyczne działania w swojej działalności organizacyjnej i w swej twórczości pisarskiej”. Jakkolwiek można mieć zastrzeżenia co do stylu ich przekazywania, same wartości przekazywane przez Krygowskiego można uznać za cenne i ponadczasowe. Także „W litworowych i piarżystych kolebach” snuje on refleksje na temat sensu turystyki górskiej i towarzyszącej jej etosowi: „Cóż uczy jednak życia lepiej niż właśnie one [góry – przyp. T.W]. Dopiero przez nie dowiadujemy się o sobie, jacy jesteśmy naprawdę. Czasem na trudnej, niebezpiecznej wyprawie skalnej gdy idzie się z towarzyszami, przekonujemy się, że jeśli jesteśmy tylko dla siebie, to nikt nie będzie dla nas”. (str. 95-96). I jeszcze jeden cytat: „Gdy tak chodzimy górami, wododziałami, dolinami i wierzchowiną, nie spotkamy jednak żadnej prawdy, jeśli nie idziemy do człowieka. Nawet wówczas, gdy zmęczeni życiem uciekamy od ludzi w samotność. I to jest chyba najgłębszy sens naszego wędrowania. (str. 141). Warto sobie uświadomić głęboki sens tych słów, zwłaszcza dzisiaj, w czasach, w których przez góry przewija się coraz więcej ludzi nieprzygotowanych i nieodpowiedzialnych, jak choćby ci, którzy rywalizują między sobą w jak najszybszym przejściu Orlej Perci.
Władysław Krygowski spędził w górach wiele dziesiątek lat, dlatego też obserwował coraz większą powszechność turystyki. W dawnych latach w Tatrach prawie wcale nie było schronisk, a jedynie tytułowe koleby, czyli – podaję za Wikipedią –„naturalne na ogół zagłębienie czy wnęka pod dużą skałą lub skałami, gdzie można się schronić przed deszczem lub przenocować”. Krygowski już wtedy krytykował postępującą komercjalizację turystyki, pisząc: „Śmieszyły nas zawsze zjawiające się na ścieżce ze Szczyrbskiego Jeziora napisy, głoszące co pewien czas, że jeszcze tyle a tyle czasu do schroniska, gdzie «Vas Popradske pivo občerstvi»” (str. 193).
A zakończyć niniejszą recenzję chciałbym cytatem na temat samotności, tak nieodłącznie związanej z górami: „Samotność ze samym sobą, czasem zgorzkniała, czasem tylko melancholijna, zawsze wyczuwająca obcość nie wyciągniętej przez kogoś ręki. Próbujemy ją zaludnić postaciami wszystkich napisanych kiedykolwiek dramatów i komedii, wszystkich przeczytanych książek, obrazami i rzeźbami, poezją i muzyką, próbujemy znaleźć pokrewieństwo z twarzami twórców, którzy chcą nam bezinteresownie pomóc. Przywołujemy tych, którzy je stworzyli w ciągu kilkudziesięciu wieków od Biblii, a może i przed nią, aż po dni dzisiejsze. W każdej postaci coś znajomego, lecz zawodzi całość. Szukamy pomocy w dźwiękach, w mowie muzyki, w milczących dziełach znanych i nieznanych malarzy, w zatrzymanym ruchu rzeźb i kamiennym milczeniu bogów i ludzi, ale wszędzie samotność. To z pewnością jeden z najlepszych akapitów na temat samotności, jaki kiedykolwiek dane mi było przeczytać.
I dlatego mając na uwadze powyższe niezaprzeczalne wartości tej książki, wielka szkoda, że nie jest ona po prostu ciekawiej napisana. „W litworowych i piarżystych kolebach” Władysława Krygowskiego, to książka jak góry wymagająca pokory i cierpliwości. Od nas zależy co z niej zapamiętamy, jak z górskiej eskapady – mam nadzieję, że w moim przypadku będą to akurat te wszystkie rzeczy cenne i ponadczasowe, a nie chociażby to, co Krygowski zaznacza już w pierwszym rozdziale, że mianowicie swój wkład w rozwój turystyki w Tatrach mieli również emigranci rosyjscy, Włodzimierz i Nadieźda Ulianowowie – jakby nie można było wprost napisać Lenin.