Rachunek pamięci Paweł Jasienica 6,8
ocenił(a) na 73 lata temu Książka-świadectwo okresu odwilży po realizmie socjalistycznym w literaturze i kulturze powojennej i stalinowskiej Polski Ludowej. Ważna dla zrozumienia bohaterów, realiów i języka tamtych czasów. Składają się na nią teksty bardzo zróżnicowane co do stylu i tematyki, pisane przez osoby o różnych światopoglądach i różnym stopniu zaangażowania w komunizm lub go wręcz odrzucające. Wielką zasługą wydawnictwa Więzi było udostępnienie tych tekstów, swego czasu skazanych przez cenzurę na niebyt. Niestety moim zdaniem sposób wydania pozostawia wiele do życzenia. Nie chodzi o staranną stronę edytorską, lecz stopień opracowania. Komentarz historyczny jest minimalny, a wstęp Michała Głowińskiego dalece niewystarczający. Koncentruje się na kwestiach języka, specyfice epoki, cenzurze, w tym kluczowej autocenzurze autorów, którzy wielu rzeczy nie mogli powiedzieć wprost. Otóż uważam, że obowiązkiem jest dziś przekazać czytelnikom to, czego ówcześni powiedzieć nie mogli lub nie chcieli, odcyfrować zaszyfrowane nazwiska, tytuły, sytuacje i wybory życiowe, nakreślić stanowiska ideowe i dać klucz do ukrytych znaczeń. Noty o autorach to za mało, aczkolwiek ujawniają one co nieco. W tej edycji króluje jednak następująca postawa naszej historiografii: komunizm straszny, uwikłania straszne, ale największy dramat przeszli ci, którzy się uwikłali a potem zrozumieli, więc przejdźmy do porządku nad szczegółami, bo ten kto je rozgrzebuje to miłośnik polowania na czarownice. Autor wstępu też forsuje tę metodę. Wystawia cenzurki (choć zgadzam się z nim, że najwybitniejsze teksty wyszły spod pióra Pawła Herza i Hanny Malewskiej) i z uporem podkreśla, że najważniejszą cechą książki jest to, że autorzy mówią o sobie i nikogo nie osądzają. Nieprawda. Jest tam wiele poczucia krzywdy i bardzo wiele ostrych opinii nie tylko "o systemie". System nie był anonimowy. Mowa nie tylko o tekście Jalu Kurka, który we wstępie został wyśmiany, bo opowiedział o osobistych żalach. Mowa też choćby o przejmującym eseju Mieczysława Jastruna, czy tekście Flory Bieńkowskiej z jej ostrym oskarżeniem starszych pisarzy, którzy umieli się uchylić a młodych wystawili na obrzydliwą indoktrynację lub wręcz wzięli w niej udział. Ale dlaczego takie osobiste wyznania mają być gorsze? Dlaczego lepsza jest pseudometafizyczna opowiastka Anny Kowalskiej (dla której nawet w okresie powstawania tej książki zaproszenie do niej skazanego na milczenie Zawieyskiego było "zaganianiem do kruchty")? Dlaczego lepszy załgany - moim zdaniem - esej Adama Ważyka, który epokę "słusznie minioną" opisał jako okres opętania, władzy demonów i udziału w czarnej liturgii; doprawdy już samo użycie religijnego języka do samousprawiedliwienia się z udziału w ateistycznej budowie "lepszego świata" jest dyskusyjne, jeśli nie niesmaczne. Tamto rozliczenie było niepełne, bo inaczej być nie mogło. Obecnie wymagać należy więcej, bo w przeciwnym razie niewiele pojmiemy i nauczymy się o tamtych czasach pogardy, manipulacji, łamania charakterów i zbrodni uwitej w nowy język i szczytne hasła. A zdaje się, że nie jest z tym rozumieniem najlepiej.