Źródło: By Nobel Foundation - http://nobelprize.org/nobel_prizes/literature/laureates/1937/gard-bio.html, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6284612
Roger Martin du Gard urodził się w 1881 r. w rodzinie prawniczej. W wieku lat 11 rozpoczął naukę w katolickiej Ecole Fenelon, gdzie wielki wpływ na niego wywarł duchowny i neotomista, Marcel Eber. Utrzymywał z nim przyjazne stosunki do jego śmierci w 1916 r. To właśnie za namową ojca Marcela, mając 17 lat, sięgnął po "Wojnę i pokój" Tołstoja, a lektura wywarła na nim tak wielkie wrażenie, że postanowił zostać pisarzem. Po nieudanych egzaminach na Sorbonie, Martin du Gard rozpoczął naukę w szkole archiwistów i bibliotekarzy Ecole des Chartes, gdzie po napisaniu studium na temat ruin opactwa Jumieres uzyskał w 1905 r. dyplom archiwisty-paleografa. Studia te rozbudziły w nim zamiłowanie erudycyjne oraz skłonność do pedantycznych badań naukowych. Choć był z upodobania samotnikiem, w 1906 r. poślubił Helenę Foucault i przeniósł się na stałe do Paryża. Podczas I wojny światowej Martin du Gard służył w armii francuskiej na froncie zachodnim. Zdemobilizowany w 1919 r. pracował przez jakiś czas w teatrze, gdzie za namową Jacquesa Copeau napisał farsę sceniczną "Testament ojca Leleu" (1920),będącą wnikliwym studium psychologicznym chłopskiej chciwości. W 1920 r. wyjechał z Paryża do majątku rodzinnego w środkowej Francji i rozpoczął pracę nad swym największym dziełem - sagą powieściową "Rodzina Thibault", która składała się z następujących tomów: "Szary zeszyt" (1922),"Pokuta" (1922),"Piękny czas" (1923),"Dzień przyjęć doktora Thibault" (1929),"Lato 1914" (1936) oraz "Epilog" (1940). Podczas pracy nad sagą o rodzinie Thibault Martin du Gard pisał także inne utwory. W 1931 r. opublikował opowiadanie "Zwierzenie afrykańskie", a w roku następnym poświęconą problemowi homoseksualizmu sztukę psychologiczną "Milczek". W 1933 r. wydał powieść obyczajową "Stara Francja", w której złośliwie i cynicznie opisywał francuski katolicyzm. W 1937 r. Martin du Gard wyróżniony został literacką Nagrodą Nobla za "siłę artystyczną i prawdę w przedstawieniu człowieka, a także najbardziej odczuwalnych problemów współczesnego życia". W swojej mowie noblowskiej pisarz wystąpił przeciw dogmatyzmowi, który - jego zdaniem - jest cechą charakterystyczną życia i myślenia w XX w.
Przez wiele lat pracował nad powieścią "Wspomnienia, pułkownika Maumorta", której główny bohater jest homoseksualistą. Pisarz zmarł na zawał serca w 1958 r. Przed śmiercią zdążył jeszcze uporządkować wszystkie dokumenty, a rękopisy - szczególnie prowadzony w latach 1919-49 dziennik oraz obfitą korespondencję - przekazał do Biblioteki Narodowej w Paryżu z surowym przykazaniem, by otworzono je dopiero 25 lat po jego śmierci. Nastąpiło to w 1983 r. Wówczas też ujrzały światło dzienne "Wspomnienia pułkownika Maumorta", książka śmiała i drastyczna, zdradzająca głębokie zahamowania psychiczne autora wobec własnej inności seksualnej.
Czyżbym znalazł kandydatów na szczęśliwych ludzi "belle époque"? Mogłyby na to wskazywać dwa wieki mieszczańskiej tradycji, z których Thibaultowie wybudowali potężny gmach solidnej moralności paryskich patrycjuszy. Jednak uczucia i nieujarzmione charaktery potrafią odcisnąć swoje piętno nawet na najtrwalszych budowlach. Sam też zdążyłem zauważyć, że przenikliwość z jaką Roger Martin du Gard pokazuje mieszaninę porywczości i rodowej dumy oraz zestawienie tego z indywidualnymi cechami wrażliwych ludzi, powoduje wprowadzenie pewnego przyjemnego dla czytelnika zamętu. Mogące wydawać się nudnym, życie paryskiej rodziny nabiera rumieńców. Panujący patriarchat trzeszczy w szwach a delikatność manier zaczyna być kontrowersyjna. Czy to podcięcie skrzydeł młodości może być dobrym narzędziem do kształtowania rodzinnego ideału? Oceńcie sami.
Nie będę ukrywać zadowolenia, jakie odczuwam po narzuceniu mi przez Martin du Garda jego swobodnie płynącej narracji. Dokonał tego z rozbrajającą delikatnością, konstruując ciekawe dialogi. Właśnie delikatności tej prozy warto się bliżej przyjrzeć. Narzuca się ona niepostrzeżenie, tak jak lubię. Niewinnie i spokojnie. A jednak znajduje się w niej olbrzymia siła do pochwycenia w słowach najgłębszych prawd życia. Rzucające cień na całą powieść francuskiego noblisty popiersie pana Thibault nie jest w stanie zakopać problemów jakie mnożą się przed ludźmi, których z początku nie podejrzewałbym o posiadanie fałszywej moralności. Przede mną stanął konflikt surowej logiki i zmysłowych uczuć a na drabinie wartości co jakiś czas przesuwały się te z nich, o których istnienie bym nawet nie oskarżał szacownej familii.
Odniosłem wrażenie, że w "Rodzinie Thibault" wiele osób wstydziło się swoich słabości. W gmatwaninie często tajonych emocji próbowały one ukryć nawet wzniosłe uczucia, te nawet jeszcze nienazwane. Ludzkie natury walczą w sumieniach bohaterów francuskiego pisarza niemal tak zawzięcie, jak na polach bitew. W wielu sytuacjach są to istoty niepokojące swym zachowaniem, bardzo wyraziście odznaczające się na tle spokojnego rytmu całego cyklu powieściowego. Przykuci do konwenansów wyrażonych zdaniem: "Biada temu, przez którego przychodzi zgorszenie", pragną ucieczki od uporządkowanego istnienia nie patrząc na koszt tej eskapady. Smak pragnień bywa niekiedy bardzo przykry a myśli o niespełnionej miłości bardziej bolesne, niż w realnym życiu.
Wraz z kradzieżą szarego zeszytu rozpoczęła się dla mnie podróż długą rzeką wspomnień. Nie wiem, co mnie czeka w kolejnych jej tomach, jednak odczuwam dalszą chęć zagłębiania się w zbiorowisko emocji przenikających bardzo głęboko tę prozę. Bo ona mi przypomina o tym, że istnieją wartości, które należy poddawać próbom wytrzymałości własnego sumienia, a są też takie, o których powinno się natychmiast zapomnieć. Wręcz mistyczna miłość czy też odruchy buntu przeciwko zastarzałym przesądom, zawsze będą wzbudzać moje zainteresowanie. Tak samo pochylanie się nad życiem z jego wadami i zaletami, wzbudzi we mnie jeszcze większy podziw dla Martin du Garda. Dobrze mi żyć pośród trudnych zagadnień moralnych i po zakończeniu lektury rozstrzygać zasadność poczynionych przez pisarza kroków. W każdym razie chodzi tu o zmaksymalizowanie doznań, płynących z kontemplowania wartościowej literatury. Czego i Wam życzę, jeśli tylko sięgniecie po dzieło Martin du Garda.
Podczas odczytywania wyroku Europa nie mogła się czuć osamotniona. Razem z nią na ławie oskarżonych zasiadły niezliczone tłumy obwinionych o zaniechanie marzeń, będących jednocześnie ofiarami przemijającej epoki. Przecież "belle époque" wydawała się niezniszczalna a jej wdzięk promieniował na wszystko, co związane z wiarą w moralny postęp człowieka. Wiele się musiało wydarzyć od chwili, kiedy Roger Martin du Gard zaczynał pisać tę powieść językiem rozumu, aby na koniec nieomalże wpaść w metafizyczną pułapkę. Zapewne jednak taki był jego cel, zażartować z życia poprzez nieprzynoszące spokoju refleksje. Może chciał mi pokazać, jakie skutki wywołuje militaryzm, który niczym nawracająca choroba niszczy zdrowy organizm pacyfizmu. Wybiły godziny próby. Dla mnie, zmierzającego do końca tej czterotomowej epopei, podczas której w każdym rozdziale szuka się sensu życia. Dla Thibaultów, skazanych na samotność i pochłoniętych analizą własnego bólu. W końcu również dla całego świata, któremu z rąk wymknął się pokój.
To wszystko zabrzmiało jak apoteoza nieuniknionego, pełnego osobistej odpowiedzialności wydarzenia, mającego za cel przywrócenie równowagi. A jednak to, co wydawało się całkiem realne do osiągnięcia, nawet w najmniejszym stopniu nie zostało zrealizowane. Czyżby utknęło w pułapce przeznaczenia? Rozpadło się w historii zbiorowego upojenia? Uległo zniszczeniu podczas tarcia międzynarodowych ideałów z narodowymi interesami? Ostatni akt "Rodziny Thibault" odebrałem jako odezwę do ludzkich sumień, do przyszłych pokoleń zdolnych "wrócić pokój światu". Zapewne niektórzy dopatrzą się w tym wielu dogmatycznych oświadczeń, ale w czasach francuskiego noblisty, kiedy wiedza i rozum zaczęły ustępować wobec dzikich instynktów, takie postawienie sprawy mogło się wydać rozsądne. Roger Martin du Gard do ostatniej linijki szukał śladów buntu przeciwko wojnie. Przeciwko niszczycielskiemu żywiołowi nacjonalizmu, stawiał maleńkie tamy ludzkiej przyzwoitości. Czytelnikom wypada ocenić, czy pomogło to ześlizgującemu się w otchłań Staremu Kontynentowi.
Zastałem tu jeszcze pełno wspomnień po starym Oskarze Thibault, wpływ jego silnej osobowości rozpościera się jak parasol ochronny nad przytłoczonymi wydarzeniami bohaterami. Tak jakby ten człowiek był utożsamiany z powabem i bezpieczeństwem minionych czasów. A to przecież pod jego wpływem wykuły się nowe buntownicze charaktery, z wydawałoby się uschniętego drzewa zakwitła jeszcze jedna zielona gałązka. Kiedy nawet w reminiscencjach nie można już znaleźć ukojenia, to francuski pisarz nakłania do odrzucenia mieszczańskich przesądów. To nie czas na powroty do przeszłości, ponieważ została już ona odebrana wszystkim żyjącym bohaterom "Rodziny Thibault'. Pojęcie odpowiedzialności nabiera w tym wypadku zupełnie nowego sensu. Znaczenie heroizmu, przeznaczenie świata. Rozpościerająca się nad tym wszystkim melodia jednej z etiud Fryderyka Chopina, nadaje specyficznego klimatu wolności, poszukującej ukojenia w samotności.
W iperytowych wyziewach wojny zgasł powab pierwszego tomu, nabrał szczególnego rodzaju dostojności. Tej historii brak lekkości, tak dobrze mi znanej z początkowych rozdziałów. Zapewne jest poważniej, tragiczniej, bardziej refleksyjnie. To, na czym kiedyś Roger Martin du Gard potrafił skupić swoją uwagę, przestało już mieć znaczenie. Miłość musiała umrzeć a życie podporządkować się odmierzającej czas klepsydrze przemijania. Jednak wiem, że Thibaultowie potrafili kochać. Spędziwszy z nimi kilka miesięcy zrozumiałem, jak wielką wagę przywiązywali do uczuć. Nawet wtedy, kiedy przywaleni ideałami lub zawodowymi sukcesami, próbowali przeciwstawiać się namiętnościom. Na darmo się zdały ich ucieczki od tego, aby całym swoim istnieniem świadczyć o tym, że żyli dla innych ludzi. Cieszę się z tego, że do samego końca mogli zaświadczać o ogromnej wadze emocji.