Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 19 kwietnia 2024LubimyCzytać60
- ArtykułyPrzeczytaj fragment książki „Będzie dobrze” Aleksandry KernLubimyCzytać1
- Artykuły100 najbardziej wpływowych osób świata. Wśród nich pisarka i pisarz, a także jeden PolakKonrad Wrzesiński1
- ArtykułyPięknej miłości drugiego człowieka ma zaszczyt dostąpić niewielu – wywiad z autorką „Króla Pik”BarbaraDorosz2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Brenda Maddox
4
6,7/10
Pisze książki: literatura piękna, biografia, autobiografia, pamiętnik
Amerykańska autorka, dziennikarka, biografka, która od
6,7/10średnia ocena książek autora
50 przeczytało książki autora
62 chce przeczytać książki autora
2fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Nora Joyce: Żywot prawdziwej Molly Bloom Brenda Maddox
7,0
Ideę (hmm; fixe?) owej książki autorka przedstawia już we wstępie, a można, bez przesady, ująć ją jako deprecjonowanie Joyce'a celem hagiografizowania Nory. Biografia Nory jest w istocie biografią rodziny Joyce'ów. Książka stale balansuje między normalnym, przeciętnym, ale ciekawym czytaniem losów Joyce'ów, a złośliwościami nt pisarza. Naprawdę, był on na tyle trudną i ekstrawagancką postacią z licznymi przyziemnymi wadami, że choćby minimalnie obiektywne podejście nie potrzebuje robienia z niego egoisty i człowieka z monomanią, jak to wielokrotnie opisuje autorka. Skoncentrowanie na pisaniu to skoncentrowaniu na pracy, która z trudem żywiła całą rodzinę (tak, Nora nie pracowała wcale, tzn. początkowo, w Trieście, prała itp. ale tylko przez krótki czas, a w tym praniu już autorka widzi przesadnie przyszły fragment ALP...). Razi niespójne i wątpliwe warsztatowo podejście autorki: we wstępie twierdzi, że nie wykorzystuje utworów JJ jako źródła wiedzy o biografii, jednakże robi to w dość pokrewny sposób, w celu lepienia posągu wielkości Nory; mianowicie nieustannie wyciąga z twórczości JJ wydarzenia-postacie-słowa-styl-cokolwiek na uzasadnienie swego dogmatu a la "on by tego nie napisał, jakby Nora mu nie powiedziała!". Z inspiracji Irlandią i Norą robi coś w rodzaju podstawy twórczości Joyce'a, co jest nadużyciem. Czemu? Bo owszem, materiał do książek obficie czerpał również z Nory, ale bez niej, byłby inny (a nie by go nie było). Muza nie czyni twórcy, to raczej twórca oznacza muzę. Nie ta? - inna, inna, inna. A hardych charakternych urokliwych nie-intelektualistek (czy nawet anty-),jak można skrótowo opisać Norę, jest na pewno więcej niż potencjalnych Joyce'ów. Nie znaczy to, że należy ją pomijać, była ciekawą postacią, ale wynoszenie jej pod niebiosa i robienie z niej ikony, bez której nie byłoby twórczości Joyce'a, jest sporym nadużyciem, przywołuje kwaśny uśmiech i nie pozwala traktować tej książki jako obiektywnej biografii. Apogeum głupoty sięga autorka, gdy omawiając powody nieprzeczytania przez Norę Ulissesa (czytała tylko wiersze, żadnej powieści nie) obok oczywistych jak "to za trudne" i takich do których nie doszła, a wydają mi się nie bez znaczenia (jako element dominacji; wie, że kocha on swe dzieło i lata nad nim pracował, więc je olewa, by zachować wyniosłość, dominację, jaka ją cechowała),stwierdza, że w Ulissesie jest tak dużo Nory, że w zasadzie mogłaby napisać wiele z jego fragmentów. Owszem, JJ inspirował się jej stylem pisania listów bez interpunkcji w monologu Molly, oraz postać Molly ma jej cechy, ale ani nie jest nią, ani proces inspirowania się czymś z rzeczywistości w celu kreacji czegoś literackiego i nowatorskiego, nie jest prosty i odtwórczy - wprost przeciwnie. Dopiero po fakcie takim się zdaje - osobom... wąskomyślącym (podejście, że przecież obrazy Pollocka to wielkie gówno, co może każdy, a jakieś abstrakcje a la Kandinsky to tylko dać łebskiemu dziecku dobre kredki!) . I tak cała książka. Normalne, choć rozwlekłe pisanie o losach Joyce'ów z wracaniem co jakiś czas do wynajdowania jak wiele Nory jest w Ulissesie i Finnegans Wake. To główne narzędzie autorskie, by udowadniać, co we wstępie określa jako swój cel, metodą, którą też na wstępie, ale w pozornej odwrotności czy odmienności, określa: w twórczości JJ szuka więc biografii nie tyle obiektywnej, ale swej o niej tezy, czyli ogromnego wpływu na twórczość Nory, który mimo, że jest, to zostaje tu przesadzony. Nie dziwi pierwsza reakcja Ellmanna, najbardziej znanego biografa Joyce'a, na plany książki autorki. Nazwał to "feministyczną elukubracją" i choć potem, przed śmiercią, starał się pomóc, to sądzę, że bardziej z typowo zawodowego powodu, tzn. z chęci znalezienie niełatwych źródeł do badań nad Norą; Norą "samą", jako Nora a nie ta od Joyce'a. Dlatego też autorka stara się zrobić z tej książki coś więcej niż to, czym w istocie jest, czyli książką o rodzinie Joyce'ów, skupionej wokół Tego Pisarza i Jego Twórczości. Ponieważ sama biografia Nory nie jest możliwa, lub byłaby krótka i nudna, bez koncentracji na rodzince i JJ, autorka wpada we własna pułapkę. Wszędzie widzi wpływ Nory i go wyolbrzymia; a nawet jeśli nie wyolbrzymia, to robi wątpliwie logiczno/poznawczo... umykmyksłowy, cedując niejako genezę twórczości wielkiego pisarza, na jego muzę. Powtórzę tylko: nie ta, byłaby inna. Gość jak Joyce'a, z tym co robił z językiem, narracją, symboliką, historią, mitami itd., z kimkolwiek i gdziekolwiek by nie był, dokonałby przełomu w literaturze. Treść dzieł mogłaby być nieco inna, ale ukrywałaby podobne lub takie same sensy głębsze, ponieważ żadna Nora nie ukształtowała go umysłowo ani twórczo, była tylko materiałem, na którym zaczepił się jego umysł oraz życiorys, w którym ewidentnie autokreował swój "mit założycielski" woluntarnego wygnańca, już z wybranką przy boku. Ktoś, kto emigruje jako młodziak i w wyobraźni widzi to jako wygnanie ze złej katolickiej Irlandii, której teraz dopiero pokażę za pomocą swego oręża-słowa (którego władanie opanuje w stopniu genialnym nie tylko w swej epoce, ale w historii literatury),z czegokolwiek i z kimkolwiek i gdziekolwiek by tworzył to, co Tworzył. Nieco inne, ale to-To. To nie farby (czy wręcz ich odcienie czy producent...) tworzą obraz, ale dusza i ręka artysty.
W książce jest trochę złośliwości i wątpliwych fragmentów, a także nieprawd. Podam przykład: gdy drukarz odmówił druku Dublińczyków, bo jest tam słowo "cholera", autorka stwierdza, że wkurzyło to J, bo pewnie gdyby miał usunąć niecenzuralne słowa, to nic by tam (w Dublińczykach) nie zostało. Bardzo głupie i złośliwe. A jak było naprawdę? Joyce odpisał wydawcy, że słowo "cholera" występuje nie tylko raz, ale 4 czy 5 razy i podał gdzie. W tym zbiorze opowiadań nie ma żadnych sprośności ani wulgarności. Uwaga autorki jest żenująca i podła. Podobnie głupie są jej domysły o rzekomo kazirodczych ciągotach JJ do córki jako przyczynie jej schizofrenii plus mieszanie do tego FW... Wypisałem niektóre strony z idiotyzmami itp. (ale nie zamierzam już dokładniej omawiać: 11-70-122-126-190-225-263-337-495).
Jako biografię polecam niezmiennie Ellmanna i Listy. Tej książki nie polecam, lub jako dodatkowa lektura dla znających biografię. Niewątpliwie wartościowe są losy Nory i reszty rodziny po śmierci Joyce'a, całość jednak oceniam, mimo że większość książki czyta się dobrze jak się lubi jego życiorys, jednak słabo z racji nieuzasadnionego, nieobiektywnego mechanizmu dosadnie nazwanego przez Ellmanna. Trzeba też wspomnieć o tłumaczeniu i wydaniu (pod względem językowym). Jest słabe. Jest wrażenie niejasności w wielu miejscach. Słaba redakcja? Nawet jeśli oryginał jest taki, wypadałoby nie powielać słabszej składni. Byle jakie, szybkie tłumaczenie? Wydawnictwo książkowe "twój styl", hmm to z gazety dla kobiet? Zdania czasem mało sensowne, nieporadne językowo. Do tego błędy, jakby nie było korekty dokładnej. Nie jestem purystą, ale zwyczajnie rzadko widzi się wydane książki z takimi błędami i wieloma niechlujbezsensozdaniami.
Ok, to by było na tyle. Nora była spoko, wiele dała Joyce'owi, trzymała drania hardo za łeb, ale lubił jej dominację, no ale ale ale: bez niej byłaby inna Nora, albo i bez Nory, a i tak by pisał arcydzieła, więc wynurzenia Brendy Maddoxa to raczej niska półeczka, którą można sobie darować. A bez J Nora by była raczej pracownica fizyczną w Dublinie czy Galway, z gromadką dzieci i mężem pijakiem, a nie paryską nowobogacką damą lubująca się w kapeluszach i futrach, niepracującą praktycznie wcale od wyjazducieczki z Irlandii. Tego autorka nie dostrzegła, ale pewnie to żadna cena za życie przy złym patriarchalnym monomaniakalnym twórcy (którego bardzo duże cechy feministyczne w pisarstwie jednak dostrzega, ale żeby wyciągać z tego dobre wnioski o autorze? No jak to. Zonk).
Kto się boi Elizabeth Taylor Brenda Maddox
6,0
W komentarzu do książki na początku czytamy "Brenda Maddox nie żywi dla Elizabeth Taylor ani zbytniego szacunku, ani nadmiernej sympatii i potrafi to okazać". Od pierwszych stron to widać i czuć, jest to nawet nieco drażniące i nachalne, jednak po pewnym czasie książka przemienia się w skrupulatny opis występów Taylor, za którymi kryją się zawierane w danym czasie małżeństwa, choroby, przyjaźnie i inne wydarzenia. Nie są to suche fakty, ale napisana (widać, że przez dziennikarkę, a nie speca od biografii) wręcz opowieść. To tekst inteligentny, niepozbawiony humoru, który świetnie się czyta. Zabrakło mi jeszcze trochę smaczków z życia Taylor i mimo, że autorka mnie drażniła to jestem zadowolona, szczególnie, że książkę dosłownie połknęłam ;) Będę ją pozytywnie wspominać również ze względu na to, że poznałam zasady funkcjonowania wytwórni filmowych w tamtych czasach (duży plus). Inna niż reszta biografii, ale dla fanów Taylor to pozycja warta poświęcenia kilku wieczorów.
http://czasnafilm.blogspot.com/2015/01/kto-sie-boi-elizabeth-taylor.html