Żyć dalej... Ruth Kluger 5,8
ocenił(a) na 67 lata temu Gdybym nadała tej recenzji tytuł, brzmiałby on „wbrew schematom”, bowiem książka „Żyć dalej…” wielu schematom się wymyka.
Pierwsze strony publikacji nie wróżą niczego niesamowitego. Czytając jak autorka powraca do swoich wojennych wspomnień i opisuje je z perspektywy dziecka, jakim wówczas była, na myśl przyszedł mi szereg innych tytułów. Przede wszystkim pomyślałam o „Zimie o poranku. Opowieści dziewczynki z warszawskiego getta”. Janinę Bauman z Ruth Klüger połączyło w mojej głowie nie tylko przyjęcie dziecięcej perspektywy, stosowane w przypadku niektórych wspomnień (w książce Bauman znajdziemy także fragmenty jej dziecięcego pamiętnika),ale również podobieństwo między nimi samymi – młodziutkimi, inteligentnymi, pilnie się uczącymi żydowskimi dziewczynkami z (dość) zamożnych rodzin, dla których ważnymi wzorcami byli ojcowie, i które tych ojców straciły bardzo wcześnie. Kilka kolejnych stron przyniosło jednak pierwszą jaskółkę zwiastującą, nazwijmy to, „odmienność podejścia”.
Niewątpliwie holokaust wzbudził w Żydach potrzebę dokumentowania i opisywania tego, co się działo w czasie Zagłady i przed nią. Dlatego też powstawały wówczas liczne pamiętniki, dzienniki czy inne świadectwa. Na początku lat 90. nastąpił cały „wysyp” publikacji zapisków tych, którzy przeżyli obozy. Świadectwa te stały się cennym źródłem wiedzy, którą, ze względu na tragiczność tematu, trudno porównywać do wiedzy z jakiejkolwiek innej dziedziny. W efekcie pamięć o Zagładzie przybrała postać pomnika. Książka Ruth Klüger, jako publikacja zawierająca w sobie wojenne relacje, mogłaby być jednym ze świadectw-cegiełek ten pomnik budujących. To, co jej autorka proponuje, bardziej niż budowę (bardziej, ponieważ budowa też się pojawia) przypomina jednak proces rekonstrukcji – pracę na gotowym materiale.
Autorka przepracowuje więc temat Zagłady i robi to na dwóch poziomach: osobistym, oraz bardziej zuniwersalizowanym. Przepracowaniu temu służy przede wszystkim mnogość pytań, na które poszukuje odpowiedzi – co odpowiedzieć kuzynowi, jeśli kiedykolwiek zapytałby o swoją zmarłą w obozie matkę, o której Klüger nie ma nic dobrego do powiedzenia? Jak zginął jej ojciec? Czy w chwili agonii deptał po umieszczonych wraz z nim w komorze dzieciach? Czy ten jeden raz w życiu, tuż przed samą śmiercią, rozpychał się łokciami? Dlaczego matka nie pozwoliła jej wyjechać wraz z innymi dziećmi do Izraela? Czy nie wiedziała, że wtedy jej życie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej? Wraz z tymi pytaniami o najbliższych pojawiają się też dotyczące ich opisy i charakterystyki, które nie przypominają tych, jakie znaleźć możemy w innych poruszających tę samą tematykę książkach. Klüger nie „wybiela”. Wręcz przeciwnie. Nawet w ocenie tragicznie zmarłych najbliższych zdaje się zachowywać dystans, czy wręcz surowość. I to jej podejście było pierwszym zjawiskiem, które w mojej opinii, przełamało pewien schemat.
W swojej książce Klüger pisze m.in. o rodzinnych kłótniach i złośliwościach, jakie miały miejsce w tamtym tragicznym czasie, podważając tym samym twierdzenie o oczyszczającej mocy cierpienia, które nazywa sentymentalną bzdurą. Nie zaskakują jej także informacje o istnieniu rasizmu wśród Żydów, którzy przeżyli Szoah (chodzi tu o pojedyncze przypadki, w które nie mogą uwierzyć jej znajomi). Auschwitz to nie żadna placówka wychowawcza, a już na pewno nie uczono tam humanitaryzmu i tolerancji – pisze.
Refleksje autorki, poszukiwanie odpowiedzi na stawiane przez nią pytania, przywoływanie wspomnień, które są następnie rozkładane na czynniki pierwsze i analizowanie, wyciąganie wniosków – to wszystko wydaje się być dla niej ważniejsze od suchej relacji. Widzimy to, gdy przywołując dawne zdarzenie pisze, iż o tym, co miało wówczas miejsce możemy przeczytać w podręcznikach do historii, a sama, pomijając opis zdarzenia, skupia się raczej na własnych przemyśleniach. I to właśnie biegowi przemyśleń zdaje się być podporządkowana narracja.
Refleksje autorki są niezwykle świeże. Wiele z postawionych przez nią pytań i podniesionych kwestii z pewnością wymagało odwagi. Autorka zastanawia się między innymi nad sensem istnienia utworzonych z dawnych obozów muzeów – powinno istnieć słowo „czasowość”, aby przekazać, czym dane miejsce jest w czasie – w określonym czasie, nie wcześniej i nie później – pisze, by chwilę dalej przejść do kwestii dochodów, jakie Polska może czerpać dzięki odwiedzającym, przede wszystkim Auschwitz, Żydom. Najbardziej zaskakujące dla mnie było jednak podniesienie kwestii genderowych, m.in. odmiennego statusu kobiet i mężczyzn w religii żydowskiej (kobiety nie mogą np. odmawiać kadiszu – jednej z najważniejszych modlitw w judaizmie).
Długo zastanawiałam się nad tym, co sprawiło, że Ruth Klüger zdecydowała się podjąć wszystkie te kwestie, które podjęła (zwłaszcza te nie najradośniejsze „kwestie rodzinne”). Mam nieodparte wrażenie, że wobec faktu tragicznej śmierci członków najbliższej rodziny, dla wielu osób dawne kłótnie, czy nieporozumienia automatycznie przechodzą do przeszłości, stając się nic nieznaczącymi drobnostkami. W drobnostki może przemienić się wszystko to, co nie dotyczy spraw życia i śmierci, a więc także kwestie kobiece. Nie znam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie, ale mam jeszcze jedno nieodparte wrażenie: że dla Ruth Klüger ważne jest dosłownie wszystko. Nawet drobne detale stanowią przecież okruchy życia, które kiedyś wiodła. Zarazem co innego, jeśli nie drobnostki składa się na całokształt współczesności, w tym także na kondycję współczesnej kobiety?
Recenzja opublikowana na blogu Projekt: książki - projektksiazki.blogspot.com