Najnowsze artykuły
- ArtykułyNoc Bibliotek już dzisiaj! Sprawdź, jakie atrakcje czekają na odwiedzających!LubimyCzytać2
- Artykuły„Co porusza martwych” – weź udział w quizie i wygraj pakiet książekLubimyCzytać8
- ArtykułyTworzyć poza rozsądkiem. Przypadek Francisa Forda CoppoliAdam Horowski1
- ArtykułyPowieść o zagrożeniach płynących ze Wschodu. Ryszard Oleszkowicz o „Zanim zabijesz moją śmierć”Marcin Waincetel2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Agata Waszkiewicz
1
2,8/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
2,8/10średnia ocena książek autora
7 przeczytało książki autora
14 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Klątwa elfów Agata Waszkiewicz
2,8
Naprawdę próbowałam doczytać to do końca, ale nie dałam rady. Stężenie głupoty na każdej stronie jest tak ogromne, że szybko zamiast bawić, zaczyna niepomiernie drażnić i nudzić.
Imiona i nazwy własne brzmią tak idiotycznie, jakby autorka wymyślała je właśnie w tym celu: żeby brzmiały jak najbardziej kretyńsko. Slamishyx, Ombirax, Marshex, earowos, Pirimex... Borze Tucholski, widzisz i nie szumisz.
Oprócz tego, w tym świecie panują jakieś alternatywne prawa natury. Na przykład genetyka. Z białego elfa i czarnego earowosa mogą się mianowicie urodzić:
- dziecko czarne jak heban niczym jedno z rodziców,
- dziecko białe o czarnych włosach,
- czarne o blond włosach z białymi pasemkami,
- białe o czarnych włosach ze złotymi pasemkami,
...i tak dalej, i tym podobne, dodając do tego jeszcze odmiany kolorów oczu. Dziwię się, że nie ma żadnego dzieciaka w czarno-białą kratkę. Na dokładkę, takie dziecko jest nazywane Półmagiem (z wielkiej!),co nie oznacza profesji, tylko jest nazwą rasy, podczas gdy rodzice - elf i earowos - już są pisani małą literą. Poza tym drobnym i niekonsekwentnym wyjątkiem, WSZYSTKO tu jest pisane z wielkiej litery, włącznie z gatunkami magicznych drzew.
No i niby z jednej strony spoko, w końcu to świat fantasy, tylko że to sprawia wrażenie elementów wstawionych li i wyłącznie po to, by było bardziej cool.
Fabuła nie ma najmniejszego sensu. Główny bohater, który ma o wiele więcej imion, niż mieć powinien, okazuje się być bękartem króla (kto by pomyślał, jedyny czarny elf w mieście cosplayerów Legolasa),ucieka do lasu i natychmiast natyka się na earowosów (ta nazwa nigdy nie przestanie mnie bawić, tym bardziej, że forma żeńska brzmi EAROWOSKA),którzy informują go, że są na wyginięciu i pilnie potrzebują jego pomocy. Oprócz tego, nasz protagonista stawia sobie za cel znalezienie swojej matki. W tle się przebąkuje coś o straszliwym zagrożeniu ze strony elfów, które chcą wybić earowosów i o wojnie, i o złym Marshexie, bracie głównego bohatera, który właśnie objął władzę, ale do połowy książki (czyli tyle, ile zdołałam przeczytać) żaden z tych problemów nie miał większego znaczenia.
A na problemy bohaterowie natykają się co chwila. Niemal na każdej stronie dzieje się coś dziwnego, jakiś atak z dupy, pojawienie się jakiegoś elfiego boga z jeszcze głębszej dupy, a jak za dużo było ostatnio interwencji fantastycznych, to można zawsze wcisnąć wymuszone rozterki sercowe, opisane tak, że bardziej mnie wzrusza gotowanie jajka na miękko. Wszystko zaś sprawia wrażenie wymyślanego na bieżąco, ci wszyscy kolejni bogowie, magiczne stwory i drzew et cetera. Nic nie istnieje wcześniej niż wtedy, kiedy natyka się na to główny bohater.
Jakby tego było mało, postaci jest tu istne MROWIE. Mamy Garawesa/Hanisza/Tego Który Nic Nie Wie/coś tam jeszcze, czyli naszego słodkiego protagonistę, mamy sześciu ostatnich earowosów oraz całą HORDĘ ich dzieci. Każde z nich zostaje nam przedstawione (i mają - zgadliście - przezajebiście głupie imiona) i opisane na podstawie koloru skóry, włosów i oczu, ewentualnie jeszcze fryzury. Co jednak z tego, kiedy w absolutnie żaden sposób NIE DA się ich spamiętać? Na dokładkę... nie ma po co, bo poza wyglądem, żaden się niczym nie wyróżnia? No, może poza kilkoma wyjątkami na krzyż, typu "ten jest zły i nie lubi Hanisza" albo "w tej podkochuje się Hanisz", ale są to przypadki, które da się wyliczyć na palcach jednej dłoni. Cała ta banda czarno-białych nastolatków to tłum, którego istnienie jest dla mnie zagadką.
A sam Hanisz... może i nie jest najgorszym typem głównego bohatera, o jakim w życiu czytałam, nie załapałby się nawet do pierwszej piątki, ale i tak nie można o nim powiedzieć wiele dobrego. Jest przede wszystkim przerażająco... nijaki. Nic go nie wyróżnia, jest nudny, ma niedookreślony charakter - tu się jąka, zawstydzony, tam nagle rzuca się na KRÓLA z łapami i mu grozi - i wszystkie jego czyny wpisują się w schemat prawilnego protagonisty: głodnego kotka nakarmi, zakusy zła szlachetnie odeprze, dobro przyjaciół ponad własne korzyści wybierze...
Ktoś zrobił tej dziewczynie okropną krzywdę, wydając to dziełko (w chwili wydania miała 14 lat). Jest na poziomie blogaskowych opek, a w przeciwieństwie do bloga na onecie, wydanej książki nie da się wykasować, by oszczędzić sobie wstydu.
PS Rozwiązanie zagadki "CO DO CHOLERY PRZEDSTAWIA OKŁADKA?!" brzmi: zua elfia bogini Faramne, która ma dziób.