Spirytus z tureckim pieprzem Stanisław Zieliński 6,8
Szukając informacji o pisarzach, którzy uczestniczyli osobiście w kampanii wrześniowej a potem dal o niej wielkie literackie świadectwo byli wymieniani Jan Józef Szczepański, Wojciech Żukrowski oraz Stanisław Zieliński. Prozę dwóch pierwszych zdążyłem już nieco poznać. Ich twórczość pisarska oraz specjalnie spreparowane scenariusze były wykorzystywane chętnie przez kinematografię. Zieliński był dla mnie jednak owiany tajemnicą. Aby to zmienić postanowiłem zacząć od jakiejś lżejszej jego książki i tak trafiłem na zbiór opowiadań „Spirytus z tureckim pieprzem”. Nota biograficzna autora na Wikipedii nie specjalnie w ciepłym świetle przedstawia pisarza. Przede wszystkim dowiadujemy się z niej, że był literatem na usługach komunistycznej władzy. Która wynajmowała go do zorganizowanych paszkwili przeciwko niewygodnym dla siebie pisarzom, tak aby to wyglądało na awanturę kolegów po piórze. Zieliński mógł się „wyprodukować” w nagonce medialnej na między innymi Witolda Gąbrowicza. W dobie dzisiejszych akcji odwalanych przez rządowe media i finansowane przez nie mierne kreatury, mam dużo mniejszą tolerancję na zrozumienie takich postaw. Przypomnijmy tylko sobie co i kto mówił w rządowej telewizji na Olgę Tokarczuk w ostatnim czasie. Historia PRL-u dogoniła nas XXI w. Bogate archiwum IPN-u z nie lada dorobkiem donosicielskim Stanisława Zielińskiego, wskazuje w sposób jednoznaczny, że szpiclował w pełni świadomie, być może z przekonania, a już na pewno rozmiłował się w tym haniebnym procederze. Z drugiej strony, jest to człowiek pochodzący z głębokich kresów wschodnich, który pretendował do przedwojennej inteligenci, uczestnik kampania wrześniowej, jeniec stalagu oraz krótkotrwały oficer wojsk polskich na zachodzie. Postanowiłem zapoznać się z jego twórczością aby ocenić jak się ma sylwetka autora do swego dzieła. Postanowiłem zacząć od niewielkich opowiadań. W tym miejscu spotkało mnie zupełne zdumienie. Te małe formy literackie są pełne jakiś absurdalnych zdarzeń i przeżyć. Humorystyczne powiastki zawieszone gdzieś w nieskonkretyzowanej rzeczywistości coś jakby Polska ale jednak nie Polska. Mnie w każdym bądź razie autor nie złapał „na lasso” swojej groteski i w dużej części te opowiadania po prostu mnie nudziły. Tom opowiadań otwierają historie z koszarowo-podchorążackiej rzeczywistości. Gdzie dominuje tzw. żart żołnierski ale wydaniu jeszcze przedwojennym. Gdzie panowie żołnierze proszą panny do kawiarni na donaty i kakao. Historie typu, jak to pannie nie powinny kucać za potrzebą na polach szparagowych itp. Są też opowiadania ze stalagów, gdzie nudzący się jak mopsy żołnierze zabijają czas i beznadzieję swego położenia w najróżniejszych zajęciach, jak chociażby w obozowym współzawodnictwie na ogródki warzywne wprost przy barakach i drutach kolczastych. Z pozostałych opowiadań spodobało mi się w zasadzie jedno – „Admirał”. Nierzeczywista choć jak najbardziej realna sytuacja opisu akcji ratunkowej dla psa porwanego przez krę na rzece. W Polsce ludowej z lat 50-tych zaangażowano do ratowania psiny, straż pożarną, milicję, żeglugę śródlądową, milicyjny helikopter, a na końcu flotę wojenną, która nie szczędząc wysiłków i materiałów – wylała między innymi tysiące galonów oliwy w celu uspokojenia fali – uratowała kundla. Gdy skończyło się uroczyste przekazanie psa z okrętu na ląd okazało się, że pies jest bezpański i nikt się nie kwapi aby go przygarnąć. I tutaj wkracza hycel w swoim skurzanym fartuchu i z pętlą na trzonku. Od taki finał tej szeroko zakrojonej akcji. Dzisiejsze czasy są przepełnione aktywnościami, które mają tylko na celu wykazać sprawność, bohaterstwo oraz skale możliwości różnych organizacji i służb ale gdy po spektakularnych pokazówkach przychodzi czas zwyczajnej, cichej, organicznej pracy, to już nikt tym nie jest zainteresowany, a wcześniejszy cel, który był wartościowy dla poświęceń dewaluuje się bez reszty. Ponoć: „Prawdziwi humoryści są zawsze filozofami”.