Akwarium. Opowieść o Związku Literatów Polskich w PRL-u Tomasz Potkaj 7,3
ocenił(a) na 83 tyg. temu W akwarium wszystko dzieje się jak w realnym świecie, ale przecież nie do końca i nie naprawdę. Życie w nim jest wygodne, ułatwione, syte, ale jest życiem w niewoli.
W akwarium nieustannie rozgrywa się spektakl ku uciesze jego właściciela. Akwarium zapewnia jego właścicielowi stałą obserwację i kontrolę tego, co się w nim dzieje.
Akwarium to metafora warunków w jakich żyli i tworzyli ludzie pióra w czasach PRL-u. Pomysł porównania ZLP do akwarium został "pożyczony" od Zbigniewa Herberta.
Po drugiej wojnie światowej twórcy i artyści doczekali się opieki ze strony ludowego państwa. Miało to swoje dobre strony, choć obwarowane było znaczącymi ograniczeniami, które dotyczyły zwłaszcza wolności artystycznej wypowiedzi.
W latach PRL-u przynależność do związku dawała stowarzyszonym całkiem wymierne korzyści: przede wszystkim legitymacja ZLP chroniła ludzi pióra przed podejrzeniem o społeczne pasożytnictwo. Była również przydatna w staraniach o mieszkania, stypendia, pomoc socjalną, przy rozdzielaniu talonów na samochody czy wyjazdach w tak zwany teren. Twórcy znanemu z trzech czy czterech książek honoraria z tygodniowej tury spotkań autorskich pozwalały kilka następnych miesięcy przeżyć we względnym spokoju.
ZLP zawiadywał także dwoma domami pracy twórczej.
Przywileje trzeba było jednak odpracować.
Państwowy mecenas nie ustawał w oczekiwaniach na kolejne koncesje środowiska na rzecz nowego ustroju, co oczywiście wolnym artystycznym duszom nie do końca odpowiadało. Jednak nieustanny nacisk ideologiczny niepodzielnie rządzącej partii wymuszał na literatach znaczące ustępstwa czego apogeum przyniósł obowiązujący w stalinowskiej Polsce realizm socjalistyczny. Twórcy zmuszani bywali do pisania pod dyktando jednej, politycznej opcji, zapożyczonej ze stalinowskiej Moskwy. Czy cierpiała na tym literatura? Często tak, gdyż rynek zalewały tandetne produkcyjniaki pisane na zamówienie władców.
Autorzy wyłamujący się z obowiązków lub ryzykanci będący permanentnie w kontrze do widzimisię władzy byli skazywani na marginalizację i chwilową bądź całkowitą nieobecność na wydawniczym rynku.
Ideologiczne próby podporządkowania sobie literatów nieco łagodniały podczas kolejnych przesileń na szczytach władzy. Ale później wszystko wracało do normy.
Takie sztuczki władzy doskonale podsumował Fredro następującymi słowami:"Ideolog chce ze swej gliny nowego człowieka ulepić. I zawsze robi tylko błoto".
Książka ma charakter gawędy, nie jest kroniką ZLP. Autor opowiada nie tylko o stowarzyszeniu, ale o samych pisarzach ich życiu prywatnym, nałogach, chorobach, antypatiach i przyjaźniach. Dużo w tej książce faktów historycznych oraz informacji o działaniu cenzury. Tomasz Potkaj wykonał ogromną pracę, przeglądając materiały zgromadzone w archiwach ZLP, stenogramy z posiedzeń zapisy w dziennikach pisarzy oraz dokumenty ujawnione przez IPN. Dzięki temu wiemy jak bardzo inwigilowane było środowisko literatów. Telefony tych mniej pokornych lub skłonnych do volt były na ciągłym podsłuchu, a SB miało w tym środowisku swoich licznych informatorów i tajnych współpracowników.
Książka warta przeczytania, polecam ją osobom zainteresowanym współczesną historią Polski.
Przeczytane w ramach sierpniowego wyzwania czytelniczego. (3)