Drood Dan Simmons 7,2
Książkę dedykuję mojemu przyjacielowi Śp. Marcinowi. Gdyby nie on, nigdy nie sięgnęłabym tę książkę ani po kilka innych z twórczości Simmonsa. Marcin Ty doskonale wiedziałeś, że ona mi się spodoba i jestem pewna, że Tobie też by się spodobała, mimo tego jak bardzo autor tu "odjechał".
Dziękuję @NiegdyśNatalia i @Anjo, które podjęły ze mną ten trud zmierzenia się, chyba z jedną trudniejszych książek Simmonsa - dziewczyny w końcu dobiłam do brzegu ;))
Co do samej książki...to w zasadzie nie wiem jak ubrać w słowa, to co czuję po zakończeniu książki. Być może fakt, że tak trudno było mi się przez nią przebić, szczególnie na początku i że na kilka tygodni odłożyłam ją na bok, by potem wrócić do niej z innym nastawieniem i emocjami, tak bardzo wpłynął na końcowy odbiór książki. Jeszcze z Marcinem ustaliliśmy, że najpierw sięgniemy po książkę Dickensa "Tajemnica Edwina Drooda", która niejako miała być wstępem do zrozumienia historii tytułowego Drooda. Więc tak zrobiłam - przeczytałam "Tajemnicę..." i choć nie była to łatwa lektura, to w jakiś sobie niedookreślony sposób założyłam, że Simmons dopisze swój ciąg dalszy do tej nieukończonej, ostatniej książki Dickensa. I to był główny powód dlaczego tak ciężko mi się na początku czytało "Drooda". Bo to nie jest ciąg dalszy. To nie jest historia Edwina Drooda, a przynajmniej nie w takim wymiarze jakby chciał "zawiedziony" czytelnik powieści kryminalnej Dickensa.
Simmons na kanwie niedokończonej powieści wiktoriańskiej zmierzył się z postaciami samego Charlesa Dickensa i przede wszystkim Wilkiego Collinsa. To Wilkie Collins jest tu narratorem, to on snuje swoje narkotyczne opowieści o potworze z cuchnących, przerażających podziemi Londynu, gdzie główną rolę odgrywa nie kto inny jak tajemniczy Drood. Wszystko to miesza się z jednoczesnym przedstawieniem samego Dickensa, jako jego przyjaciela. Poznajemy Dickensa na przestrzeni 5 lat - od wypadku kolejowego po dzień śmierci. Jesteśmy z nim na objazdowych tournée czytelniczych, w których objawił się jako szalony, opętany przez swoich książkowych bohaterów twórca prawdziwych spektakli, w których kobiety i mężczyźni mdleli, targani emocjami wywoływanymi przez autora. Jesteśmy z nim, kiedy tworzy swoje kolejne dzieła albo wspomina te już uznane i oddaje się swoim mesmerycznym zainteresowaniom. A Wilkie jest cały czas obok i snuje swoje wywołane coraz większym uzależnieniem od opium pod różną postacią wizje. I gdzie w tym wszystkim jest tajemnica Edwina Drooda? A no w zasadzie nigdzie. Bo Drood Simmonsa to kompletnie inna postać, będąca symbolem opętania i narkotycznych wizji a na końcu chęci zemsty i zazdrości. Simmons stworzył swoją historię na bazie faktów z biografii tych dwóch wiktoriańskich pisarzy. Zbudował monumentalne dzieło, które momentami gubi rytm i wszelaką logikę. W którym czytelnik już sam nie wie o czym czyta i co jest tylko opiumową wizją, co faktem a co wymyśloną fabułą. Zakończenie przynosi prawdziwe katharsis czytelnicze - poczułam się jak obudzona ze snu w który zabrał mnie autor, gdzie przychodzi moment otrzeźwienia i zrozumienia przesłania autora. Ostatnie rozdziały były wprost genialne i czułam, że ten Czytelnik, do którego narrator w postaci Wilkiego Collinsa przez całe 825 stron książki kierował swoje zdania to ja. To ja morderczo chciałam poznać tajemnicę Edwina Drooda a dostałam w twarz, żeby się obudzić i zrozumieć, że nigdy nikt już tego mi nie da. Że tamta historia już nigdy nie będzie skończona, ale są inni pisarze i inne historie, które tak jak Dickens i jego niedokończony kryminał zasługują na uwagę.
To nie jest książka dla każdego. Nie byłabym w stanie polecić jej nikomu, nie znając go i jego czytelniczych preferencji. Ja jestem oczarowana i tą historią i talentem Simmonsa, że potrafi tak genialnie mieszać historię, fakty z wymyśloną fabułą, że ma takie pomysły. NIEPOJĘTE!
Autorze - chapeau bas!