Subtelny nos Lilli Steinbeck Heinrich Steinfest 5,7
ocenił(a) na 68 lata temu „Subtelny nos Lilli Steinbeck”, bardzo lubię takie niespodzianki, bardzo ale to bardzo. Kupiłam tę książkę nie dlatego, że chciałam, kupiłam bo musiałam. No nie mogłam się oprzeć cenie, 9,999999999999999…, no przecież nie sposób przejść obojętnie, do tego w dyskoncie, toż to prawdziwa okazja. A okładka kusiła, kusiła różową świnką, świeżutką, chów naturalny, wolny wybieg, świnka zdrowa jak ryba.
Po tym zakupie spojrzałam na notowania, o w mordę, co za gemela, niedobrze. No ale co, połknę tę żabę. Ktoś inny, bardziej podatny na wpływy z obrzydzeniem rzucił by tą książką w kąt, spluwając trzy razy przez lewe ramię, oby niefart już się więcej nie powtórzył. Ale nie ja. Postanowiłam przygotować się porządnie do lektury. Ubrałam się w wygodny dres, do tego bielizna termoaktywna, zzułam obuwie, sporządziłam kawkę i tak uzbrojona po zęby gotowa byłam stawić czoła przeciwnikowi, tak uzbrojona już się niczego nie bałam.
Zaczęłam, cała nastroszona, szczęki zaciśnięte, wzrok zacięty, mina harda. Iiiii? No bez przesady, tu nie było żadnego niebezpieczeństwa, ta książka to nie żaden hardcorowy gniot, ona jest całkiem, całkiem. Tylko nie można jej treści traktować zbyt poważnie. Heinrich Steinfest wyraźnie bawi się konwencją. Mamy tu krwawy kryminało-sensayjny-thriller akcji, do tego szpiegowski i sci-fi, gdzie absurd goni absurd. I autor nie ma żadnych aspiracji do poważnego dzieła. On cały czas żartuje, puszcza do czytelnika oko, sprawdza co jeszcze ten czytelnik jest w stanie przyjąć. Ja bawiłam się wyśmienicie i od razu polubiłam Lilli Steinbeck, superseksowną policjantkę, z plamą na niewątpliwej urodzie, w postaci boksersko zniekształconego nosa. Laska w stylu dziewczyny Bonda, ustrojona w topowych butikach, prosto od fryzjerów i kosmetyczek, po skończonej akcji (a strzela, rozwiązuje zagadki, wspina się, przedziera… i co tam jeszcze, wszystko co do głowy wpadnie ona robi perfekcyjnie) o 21:00 idzie grzecznie spać. I jest typem bezpłciowym. Co to znaczy? Nie wiem, tak napisał autor a ja mu wierzę.
I tak pojawia się tu mnóstwo równie kolorowych postaci, jak i niedorzecznych wydarzeń, autor z prawdziwym wdziękiem szasta trupami, umieszczając je niedbale to tu, to tam. Aż trudno, o któregoś nie zawadzić. Do tego wymarłe 300 lat temu i nagle ożyłe dronty, do tego podziemna stacja kosmiczna, do tego… nie sposób wymienić wszystkich absurdów.
Czytając te książkę, pamiętaj Czytelniku Drogi, dystans, liczy się dystans:)