Opowieść o 47 roninach John Allyn 6,2

ocenił(a) na 629 tyg. temu Tragedii nie ma, ale i powodów do przesadnego zachwytu też stosunkowo niewiele. „Opowieść o 47 roninach” to literacka próba odtworzenia autentycznych wydarzeń z historii Japonii. Mamy rok 1701. Pan Asano popada w konflikt z Kirą, wysokim urzędnikiem dworu. Porywczy daimyo, sprowokowany przez mistrza ceremonii, dobywa broni w pałacu sioguna, za co grozi kara śmierci. Winny złamania prawa zostaje zmuszony do popełnienia honorowego samobójstwa, a jego majątek ulega konfiskacie. Tym samym służący mu samurajowie stracili swego pana, stając się bezpańskimi roninami. Część z nich poprzysięga zemstę. Takie jest historyczne tło powieści, o którym zapewne słyszał każdy, kto choć trochę interesuje się historią kraju Kwitnącej Wiśni. Sprawa 47 roninów jest bowiem dość głośnym incydentem, który został spopularyzowany w japońskiej kulturze i doczekał się kilku ekranizacji.
John Allyn proponuje czytelnikom swoją wizję tamtych wydarzeń. Ze święcą w internecie szukać innych książek tego autora, co wskazuje, że mamy raczej do czynienia z pisarzem-amatorem. Można natomiast dowiedzieć się, że Allyn zajmował się pisaniem scenariuszy filmowych, co w gruncie rzeczy wiele tłumaczy. Jego powieść jest bowiem podzielona na krótkie rozdziały, które można by spokojnie przerobić na odcinki jakiegoś serialu telewizyjnego. Oś fabularna jest dość liniowa, a głębsze połączenia między rozdziałami raczej nie istnieją, poza oczywiście ciągiem chronologicznym zdarzeń. Niestety, brak tutaj jakiejś dobrze skomponowanej i wciągającej intrygi, co sprawia, że zasadniczo czytelnik nie jest niczym zaskakiwany, a jeśli do tego wie, jak skończyła się cała historia w rzeczywistości, pozostaje mu jedynie oczekiwanie na wielkie zamknięcie. Również dialogi są rodem z filmu lub serialu telewizyjnego - krótkie, konkretne i raczej nie zapadające w pamięć.
Jeśli chodzi o bohaterów - zasadniczo na pierwszy plan wybija się Oishi, dowódca samurajów pana Asano. Oprócz niego występuje jeszcze kilka innych postaci, które jednak niewiele się od siebie różnią. Autorowi nie udało się nadać przynajmniej części z nich jakichś głębszych cech charakterystycznych, choć jakieś próby w tym kierunku są zauważalne, tym samym żaden z pozostałych samurajów nie zapada głębiej w pamięć. W pewnym momencie Allyn wprowadza również postać kobiecą, bo jak można napisać dobrą powieść o samurajach bez gejszy, tajemniczej kobiety do towarzystwa? Takowa pojawia się i w „Opowieści o 47 roninach”. Sens jej pojawienia się pozostaje mocno wątpliwy z punktu widzenia fabuły, aczkolwiek dodaje całości trochę pikanterii. Niech i tak będzie.
Fabuła powieści zachowuje spójność, nie dostrzegłem jakichś zgrzytów lub niepasujących do siebie elementów. Pisarz prowadzi czytelnika za rączkę, objaśniając i dopowiadając to, co jego zdaniem jest najważniejsze. Widząc tytuł oraz okładkę, spodziewałem się jednak troszkę więcej akcji - walk na miecze, pojedynków, dramatycznych starć. Tego jednak brakuje. Sam atak na dwór Kiry też nie jest jakoś porywająco opisany, brak w nim zbudowania atmosfery napięcia i walki na śmierć i życie. Ot, wpadli i ubili. Może i w rzeczywistości historycznej tak właśnie było, ale na kartach powieści można było znacznie więcej z tego „wycisnąć”. Tym samym zachwyty na okładce książki o historii „zajmującej i pełnej niespodziewanych zwrotów akcji” traktuję co najwyżej jako marketingowy haczyk, tym bardziej, że nikt z imienia i nazwiska pod tym się nie podpisał.
Parę uwag miałbym odnośnie polskiego wydania, które jest po prostu niechlujne. Na przykład, w rozdziale „Zemsta”, w pierwszym akapicie mamy: „Nadszedł czas letniego święta, Ura Bon i Oishi podjął decyzję, że nie stanie się nic złego, jeżeli będą świętować”. W tym momencie popadłem w konsternację, bo żadnej postaci o imieniu Ura Bon do tej pory nie było! Czyżbym coś przegapił? Ależ skąd, po prostu wydawca albo „zjadł” przecinek po japońskiej nazwie święta Urabone, albo postawił go tam, gdzie go być nie powinno, czym wypatrzył sens tego zdania. Dopiero z liczby pojedynczej czasownika podjąć domyśliłem się, o co tutaj chodzi. Ogólnie takich braków interpunkcyjnych można zauważyć całkiem sporo i to nawet przy niezbyt uważnej pod tym kątem lekturze. A jeśli w tekście zdecydowano się na zachowanie japońskich nazw przedmiotów, można było - a nawet należało - stworzyć na końcu powieści krótki słownik z objaśnieniami tych terminów.
Reasumując, w przypadku książki „Opowieść o 47 roninach” mamy do czynienia z solidną, rzemieślniczą robotą. Ten „scenariuszowy” charakter fabuły wcale nie musi być wadą, jeśli szukamy niezbyt wymagającej lektury na jeden, góra dwa wieczory. Książka w swoim czasie (rok wydania 2008) z pewnością wypełniała lukę na polskim rynku wydawniczym na powieści o samurajach, co tłumaczy sięgnięcie wydawcy po dość leciwą powieść Allena, która została napisana w roku 1970. Rzecz dla miłośników Japonii, samurajów i ogólnie osób lubiących powieści historyczne.