Nagi maj Roman Bratny 6,2
ocenił(a) na 82 lata temu Można powiedzieć: "jaki kraj, taki Orwell". To smutna konstatacja, jednak trudno nie pokusić się o kolejne odwołanie do autora "1984", jeśli czytamy o podziemnym futbolu, gdzie absurd goni absurd w świecie Plomby: Wielkiej, Małej, a i Średniej nie brakuje. Kolejne rozdziały informują o galopującej inflacji, na którą nie mogą nic poradzić rzesze ekonomistów, a pewna grupa mająca w planach założyć Klub Odrodzenia z programem Naprawy i Odnowy oraz filozofią Nadziei próbują naprawić ów program, choć jeszcze go nie znają... Może trzeba do tego wychylić więcej niż kieliszek, żeby zrozumieć. Grunt, że przyświeca im Kircholm jako duch historii. Choć chce się napisać: histerii. Kwintesencją prześmiewczości (ówczesnej) rzeczywistości jest przygotowanie do Wizyty Wielkiego Patriarchy i transparent z "chrząszczem brzmiącym w trzcinie" jako "hasło nowej nadziei i wiary" na ustach tłumu tak zgodnie idącego obok siebie w "ulicznym misterium", choć na co dzień nie ma bardziej poróżnionych mieszkańców Podwórza (czyż nie taką wiarę ludu wokół pewnej postaci zbudowała w "Ciemno, prawie noc" Joanna Bator?). Zapis dawnych czasów haczy o system, który poniekąd reprezentuje (poniekąd gamoniowaty, dość bezradny trybik wymiaru sprawiedliwości) Kapitan (tu imiona nie mają znaczenia, w tym społeczeństwie liczy się pełniona funkcja, a postaci obdarzone imionami nie są godni nazywać się ludźmi, vide Tomasz dopuszczający do gwałtu na córce),któremu niekoniecznie logiczne rozkazy z góry nakazują pouczać meneli o odpowiednim zachowaniu, a śledztwo w sprawie poćwiartowanych zwłok odłożyć na później. Kapitan był także kuratorem Malarza, bohatera-osi wydarzeń. Malarz często jest świadkiem (bądź uczestnikiem) zdarzeń, których niekoniecznie chce być częścią, a które przydarzają mu się wbrew jego woli. Jak artysta ma żyć ze świadomością, że brak reakcji na zło nie jest dobrem? Tworzy. A że jego dzieła, w tym "Nagi maj" (vide: Goja, "Maja naga", swego czasu oba portrety były znane z mema "taką bez ubrania też machnąłem"; to trop dla młodego pokolenia, które dopiero odkrywa, że książka to taki czytnik z jedną pozycją, ale za to bateria nie pada) wywołuje skrajne emocje (zwłaszcza atak dewotek na sztukę - czy nie znamy tego ze świata pozaliterackiego?;)),Malarz stara się nie wychylać, nie narażać, żyć spokojnie. Nie jest mu dane, gdy bierze pod skrzydła dziecko drogie i wykorzystane. Ania to muza, z cyklu "mistrz i uczennica": tutaj nie sztuki, a życia. Kto kogo tego życia uczy, to już nadaje się na inną historię. Godna wspomnienia jest cudowna scena w cyrku: gołąbki symbolizujące dozgonną miłość i koń składający pokłon - realizm magiczny rozbija się tu o opis rodem z mitologii i wizji po używkach, a jednak owa magia jest tu obecna. Aż żal, że Malarzowi czasami "ogórek nie śpiewa" - parafraza Franciszka Karpińskiego jest rozkosznie bezbożna! :)
Dlaczego szlachetnym nie okazał się muzyk, dorożkarz i ojciec Ani, Tomek? Och, bo był jeszcze alfonsem "robiącym w folklorze". Ten "folklor" reprezentuje m. in. Edzio Szambiarz (grunt, że nie "Edi"!) - potwór, przed napaścią na dziewicę nagrodzony za recytację "Króla-Ducha" (w rolę nauczyciela wcielił się z takim powodzeniem Aktor).
Ze Sztuką wiąże się też postać Garderobianego - kulinarnego sumienia narodu, owego piewcy "dzierż rząd dusz" i uczestnika sporu o uniwersalia fonetyczne z Profesorem semantykiem - nie dość ciekawym z punktu zainteresowań naukowych filologiem, nisko opłacanym (i znów ten powiew 'reality' na miarę gifa z "Transportera" - tak, kultura popularna nadaje się już do opisywania literatury z wyższej półki - czy egzystencja może boleć bardziej? Nie chcę sprawdzać) oraz kucharza Aktora - człowieka ideologicznie przypominającego chorągiewkę na wietrze. Były partyjniak, który ma koszmary o noszonym czerwonym krawacie, wspomina życie amanta na scenie i bawidamka w życiu, kończy jak "Obywatel" Stuhra (i wreszcie mamy ciekawe porównanie wytworów kultury). Opis postaci przywodzi mi na myśl jedno nazwisko, jednak czy to trafna dedukcja, trudno orzec jednoznacznie - lepiej pozostać przy przemyśleniach niewypowiedzianych. Ciekawe są te aluzje, ciekawe są również stroje Garderobianego - czy to ze sztuki Ibsena, czy "Lotnej", tudzież z "Krakowiaków i górali". Bratny umiejętnie odwołał się i do swojego dzieła, "Kolumbów. Rocznika 20", tutaj powieść występuje jako spektakl. Do serialu autor nie mógł się odnieść, ponieważ telewizja w oczach Podwórzan z Pierwszej Meliny kalała zwłaszcza oczy Meli (jakże wyszukane nomen-omen miano) Gąci, naczelnej straszącej sobą i jednocześnie pociągającej meliniarzy meliniary. Pijackie zwidy przemieniły się w paranoję, że gadające głowy z telewizora podglądają żonę wielce zazdrosnego Bolesława, w skrócie Bola, Gącia, męża, u którego można było nabyć gorzałę kredytowaną na dowód, akt chrztu i co tam jeszcze trzeba. W połączeniu z białymi myszkami lub wielkimi szczurami brzydszej połowy, ta degrengolada doprowadziła do niefortunnych zdarzeń wokół osoby pana Chojnackiego. Zaangażowany w partię Chojnacki ma syna, który uczęszcza do kościoła. Nie w wyniku różnicy pokoleniowej. To zwykła kalkulacja: praktykujący niewierzący. Ten obraz wyrachowanego w poglądach przyszłości narodu jest przerażający. Nie bardziej jednak niż księdza Kuny i jego Misia. Przed "Spotlight" był Bratny. I przedstawił dobitnie w tej "bajce tylko dla dorosłych", kto jest złym wilkiem, a kto czerwonym (sic) kapturkiem. Krew to ciekawy motyw w tym utworze, ale to dygresja. Misio zastępujący gospodynię, kierowcę mercedesa księdza (komentarz zbędny) jest także ojcem dziecka Sławki, córki Gąciów. Przestarzałe, patologiczne spojrzenie na macierzyństwo wyraża Bolo: skoro już zaciążyła a nie usuwa, to z piciem musi przystopować nasza Matka Polka, a ojciec do dziecka sam się znajdzie. Bo na Misia liczyć nie można. Wspinał się po balkonie do Kuny, ale taki z niego Romeo, że "sięgnął bruku", tylko ideału zabrakło. Takim mógłby stać się idol rockowy syna Chojnackiego, ale z niego też autorytet jak z koziej d...y trampek, bo idol jest taki sam jak xiądz. Od takiego przybytku głowa nie tylko boli, ale traci połączenie z szyją.
Do smutnego upadku podstawowej komórki społecznej można dodać szwędające się po osiedlu bachory traktujące z okrucieństwem kocięta, za co jeszcze dostają po cukierku. I jak w tym kraju ma być normalnie? Kraju spisanego w 1988 roku a wydaje się, jakby to było przedwczoraj? O czasie akcji przypominają kartki na mięso, ale duch ekologii przetrwał do dziś i nadal więcej jest dendrologów niż drzew i tylko betonoza chce nas zalać latem skwarem miast kwiecia dla pszczół i ludzkości. Jednak nie dajmy się zabobonom, które trawiły mieszkańców Podwórza. Niech jednak racjonalizm wygra. I może jeszcze marzyciele z serduszkiem po dobrej stronie mocy.
Polecam.
8/10