Ostatni władca pierścienia. Wojna o pierścień oczami Saurona Kiryl J. Yeskov 6,4
ocenił(a) na 54 lata temu Opinia typu "niby nie spoiler, no ale..."
Książka jest potwornie nierówna. Momentami akcja jest ciekawa, intryga dość wciągająca, a Śródziemie jest takie, jak wszyscy lubią (ok, z plot-twistem, ale jednak). Niestety, akcja rozkłada się na łopatki, leży i kwiczy w momentach, kiedy autor musiał działać sam - w realiach, które musiał sobie stworzyć samodzielnie (czyt. w krainach, których Tolkien nie opisał tak szeroko we "Władcy" czy w "Hobbicie"). Widać, że nie mając podparcia, nie starczyło siły wyobraźni, a szkoda, bo przez większość czasu szło autorowi nieźle.
Pierwsze dwie części są naprawdę niezłe - głównie dlatego, że doskonale wiemy, jak wyglądała historia z punktu widzenia Tolkiena, dlatego zobaczenie jej z innej strony, nie tak chlubnej, jak zapamiętaliśmy, jest ciekawym zderzeniem i nawet daje do myślenia. Gandalf, Aragorn, Faramir i inni, nakreśleni z innej perspektywy nieco nawet zyskują.
Całość dla mnie wyhamowała i wręczy wywaliła się na pysk gdzieś w 1/4 (?) 1/3 (?),kiedy dostaliśmy gigantyczną, ciągnącą się przez kilkanaście (u mnie kilkadziesiąt, bo Kindle) stron ekspozycję, przetkaną filozoficzną gadką, która sprawiła, że każda strona była bólem i cierpieniem. Ogólnie autor nie może podarować sobie pchania na siłę ekspozycji w twarz czytelnika - może uważa, że czytelnik to przegapi i w panice chce tego uniknąć, albo uważa, że czytelnik jest półgłówkiem - tego nie wiem.
Ogólnie pomysł uważam za ciekawy - alternatywne spojrzenie na Wojnę o Pierścień jako twór propagandy i przekaz historii napisanej rękami zwycięzców zapalił mnie do książki w sposób niesłychany. Wykonanie...momentami pozostawia wiele do życzenia. Bohaterowie w większości niestety są nużący - prawie każdy jest super-mózgo-szpiego-politykiem, który potrafi przejrzeć na wylot każdą intrygę (ha ha! przejrzałem cię, mości szpiegu, a wiesz dlaczego? Bo zrobiłeś tak i tak, a jakbyś nie był szpiegiem, tylko szaraczkiem, to zrobiłbyś tak i tak! To dlatego wiedziałem, haha!).
Miejscami akcja zatrzymuje się na rzecz masy pobocznych opowiadanek, które z jednej strony są ciekawe, bo budują świat, z drugiej strony, nie wiadomo do końca, czemu mają służyć. Więc tutaj zależy, co kto lubi.
To, co nie podobało mi się bardzo to wizja Umbaru na widok której Edward Said nakryłby się nogami, obślinił ze złości i wykrzyczałby: "O to właśnie chodziło w moim traktacie o Orientalizmie". Nawrzucane do jednego gara rzeczy które kojarzą nam się z "egzotycznym wschodem" (a jakże),mamy baktriany, kebaby, shishe, chaczapuri, jurty i bogowie wiedzą co jeszcze, dosmaczone szpiegowską intrygą, o której pisałam wyżej, zamieszane łyżką umaczaną uprzednio w Atlasie Śródziemia i gotowe (podawać z typowym orientalnym chlebkiem, bo tego klient oczekuje).
Aspekt, na który widziałam, że kilka recenzujących osób się skarżyło - a mianowicie, użycie historii "LOTRa" do manifestacji poglądów politycznych autora i pokazanie Mordoru (Rosji) w zderzeniu z dyskursem (kłamliwym?) reszty Śródziemia (Europy) pozostawiam bez komentarza - nie znam się na tym, nie skupiałam się na szerszym spektrum i dalszym wydźwięku tej książki. Mam za to do przeczytaniu krótki esej autora, w którym pisze on pokrótce, czemu dzieło to powstało. Może po przeczytaniu go coś mi w głowie zaświta. Na razie zostawiam to jako taką o! sobie myśl, która może rozwinę, jeśli ww. esej do czegoś mnie natchnie.
Czy polecam przeczytać? - raczej tak, bo jest to chyba jedyne takie dzieło przedstawiające Śródziemie w nieco krzywym zwierciadle. Jeśli ktoś nie zwraca uwagi aż tak bardzo na kwestie, które wspomniałam, to może nawet książka mu się spodoba