Andrew M. Greeley

Kiedyś bardzo lubiłam książki autorstwa Andrew Greeleya. Teraz jakby trochę mniej. Minęło kilka lat i mamy swojego Ojca Mateusza (choć ten też na licencji). Nie dziwi więc tak postać księdza-detektywa. Sama zagadka kryminalna i jej wyjaśnienie dość ciekawe. Kontrowersyjna postać głównego bohatera - ojca rodziny, który ma wiele na sumieniu. W feralną moc zabójstwa prawie każda z osób obecnych w domu (w sumie 11) spotkała się z nim sam na sam i miała okazję go zabić. Konstrukcja przypomina stare kryminały Agathy Christie, choćby znany wielu "Dziesięciu Murzynków" (obecny tytuł "I nie było już nikogo"). Teraz dwa minusy. Pierwszy to zbyt spektakularne zakończenie. Drugi to sama postać księdza, a może raczej całej otoczki amerykańskiego katolicyzmu i tych nawiedzonych kaznodziei z ich wizjami i omamianiem wiernych. Czasem wydaje mi się, że w tych Stanach to ludzie jak stado baranów ciągną nawet za najbardziej bzdurnymi ideami. Siła oddziaływania mocnych osobowości jest tam ogromna. Czyżby niedobór autorytetów? Da się przeczytać z zainteresowaniem, ale nie polecam jakoś szczególnie.