Nadzy nie boją się wody. Reportaż o ucieczce przed wojną Matthieu Aikins 7,4
ocenił(a) na 646 tyg. temu 📖🐲
Chyba spodziewałam się czegoś innego. Na przykład kompletnie nie rozumiem wstępu o tym, gdzie to autor nie był, z kim nie pił i z kim nie palił heroiny bądź haszyszu. Takie trochę stroszenie ekspatowskich piórek i pokazywanie co to nie on. Niby to jest prezentacja Omara, ale tak naprawdę kreowanie siebie na obrotnego gościa.
Kiedy w końcu podejmują wędrówkę jest już znacznie ciekawiej i można poznać sporo interesujących faktów o migracji, ale w dalszym ciągu strasznie dużo jest tutaj "ja" autora, a znacznie mniej obiektywnej prezentacji historii innych migrantów. Końcówka to stek banałów o tym, jak to każda podróż to zmiana, że spotykamy się, aby się rozstać i że w gruncie rzeczy nie wiemy, dokąd zmierzamy, ale mamy odnaleźć SIEBIE i za to byłam o krok od tego, żeby obniżyć ocenę do 5, ale w sumie ta moja szóstka jest bardziej za temat, a nie za wykonanie.
Dla autora ta cała podróż to była kolejna zajebista przygoda niedorosłego dzieciaka z bogatego kraju, który chce się pobawić w przebieranki bez większych konsekwencji, a najbardziej liczy się dla niego uczestniczenie w istotnych imprezach, alkohol i haszysz oraz seks z wolontariuszkami. Sam problem masowej migracji do Europy jest tu niestety mocno spłaszczony i szalenie jednostronny. Po dziennikarzu spodziewałam się jednak głębszego spojrzenia na to, jakim obciążeniem dla państw Europy jest obsługa takiej fali migrantów, dlaczego rozmowy azylowe tak długo trwają oraz co dokładnie niby innego dzieje się z migrantami w Szwecji, Niemczech lub Włoszech (a jestem przekonana, że w większości nadal jest to siedzenie w jakimś obozie albo tymczasowym schronieniu). Zamiast tego autor zajawia się aktywistami i mieszkańcami squatów, którzy "walczą z klasami", ale jak to dokładnie ma wyglądać i co konkretnie należałoby zrobić, to już nie wiadomo. No bo autor chyba nie spodziewa się, że samo "przybycie do Europy" to już koniec i można otrzepać ręce po wysiłku. Trzeba jeszcze tu jakoś żyć, a obrazek z parku w Atenach chyba dobrze pokazuje, że osoby bez sieci wsparcia i jakiegoś pomysłu, co dalej, świadczą co najwyżej usługi seksualne albo kradną, żeby zdobyć pieniądze na kolejną działkę. Jest też garstka szczęśliwców, która załapie się do w miarę porządnego squatu (hotel) albo i nie (nieczynne lotnisko). Reszta gnije w obozach, które zapewne nie tylko w Grecji są raczej koszmarnym miejscem. Z kolei możliwości podjęcia pracy są małe i jest to raczej zatrudnienie bez perspektyw, często na czarno, a imigrantom często towarzyszy samotność i myśli samobójcze (o czym autor wspomina w zaledwie jednym zdaniu).
W zamian autor poświęca całe strony opisom "szczęśliwego" życia w międzynarodowej komunie (no przez te tygodnie na pewno było świetnie zwłaszcza dla takiego człowieka, jakim wydaje się być autor),marszom ulicznym i ślepej wierze w obietnice polityków, co jest na serio kuriozalne w przypadku trzydziestoletniego dziennikarza. Po pierwsze eksperymenty marksistowskie już się odbyły w różnych miejscach na świecie z podobnym skutkiem i to nie jest panaceum na całe zło świata, a po drugie na pewno sytuacji imigrantów nie da się rozwiązać, siedząc w jakimś barze i dyskutując dajmy na to z zapatystami albo ładując coraz więcej pomocy i pieniędzy w to, żeby migrantów jeszcze bardziej uczynić bezwolnym obiektem tej pomocy, co sprzyja marazmowi i przeglądaniu Facebooka przez cały dzień. A autor tupie nóżką, czemu Omar nie jest szczęśliwy i czemu nie podejmie w końcu pracy. Na serio? No tak zareagować może tylko człowiek, który nie rozumie, czym jest migracja albo bycie uchodźcą. No i czemu ma taki problem z Lajlą?
Jak widać, ta książka wywołała we mnie miejscami sporą frustrację i żal, że autor nie jest lepszym reportażystą, bo kwestii migracji nie da się zignorować i nie można przecież spokojnie patrzeć na to, jak w lesie lub na morzu umierają ludzie, którzy ostatecznie w oczach świata stają się tylko statystykami. Niestety ta pozycja nie przybliża nas ani na krok do rozwiązania tego problemu i tak jak wspominałam jest to raczej dziennik z przygód Matthieu, który przebrał się z Afgańczyka i niewiele więcej.