Najnowsze artykuły
- Artykuły„Jednym haustem”, czyli krótka historia opowiadaniaSylwia Stano6
- ArtykułyUwaga, akcja recenzencka. Weź udział i wygraj powieść „Fabryka szpiegów“!LubimyCzytać1
- ArtykułyLubimy czytać – ale gdzie najbardziej? Jakie są wasze ulubione miejsca na lekturę?Anna Sierant28
- Artykuły„Rękopis Hopkinsa”: taka piękna katastrofaSonia Miniewicz2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Tomasz Lorenc
2
8,7/10
Pisze książki: poezja
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
8,7/10średnia ocena książek autora
9 przeczytało książki autora
1 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Gładzenie zwierząt Tomasz Lorenc
8,5
Za tą zaskakującą i budzącą konsternację okładką kryje się prawdziwa poetycka uczta! Już sam tytuł zbioru Tomasza Lorenca zapowiada, że będziemy tu kroczyć po ścieżkach nieoczywistych, zwodniczych, nieustannie się rozwidlających. „Gładzenie zwierząt” – to tytułowe wyrażenie, jeszcze przed lekturą, daje szerokie pole do interpretacji. Jednak po przeczytaniu – tych możliwości raz będzie przybywać, to znów będą się kurczyć! Taka to poezja!
Męski podmiot oprowadza nas po świecie zwyczajnym, prozaicznym. A jednak wiedzie nas wcale nie głównym szlakiem, a raczej zbacza na manowce. Wciela się w rolę swoistego przewodnika, który pokazuje, że można żyć inaczej – pełniej, głębiej! Mało tego, podmiot – dzięki kuglarskim sztuczkom lirycznym, pokazuje także, jak to jest być „żytym”! Zmienia perspektywy, umożliwia patrzenie jednocześnie z zewnątrz i (do) wewnątrz – na to, co nas otacza, ale i do (od) środka – na to, co wypełnia.
Urzekają mnie te gierki poetyckie Lorenca. Przestrzeń wiersza jest u niego polem eksperymentu (także formalnego). Dzięki językowym zabiegom autor jest w stanie tworzyć wielowymiarowe opowieści – o człowieku, o naturze i wzajemnych interakcjach, o świecie i jego potrzebach.
[tekst wiersza na blogu]
Niezwykłe są metafory i porównania autora. One prowadzą w kolejne rejony refleksji. Lorenc buduje te opowiastki za pomocą serii obrazów, impresjonistycznych kadrów, jakie pogłębia poprzez niejednoznaczność, aluzje, skojarzenia.
Mamy zatem człowieka uwikłanego w relacje z naturą. To byt zdający się ulegać przeobrażeniom – potrafi bowiem przybierać postać istot, o jakich rozmyśla, z którymi współistnieje. Opowiada o niełatwych rzeczach. Czasem bywa delikatny, bo przecież nie mówi wprost, zwodzi nas trochę, dystansuje, by w finale utworu nie mieć nad nami litości. A niekiedy właśnie nie oszczędza nas ani trochę, a puentą tylko potęguje emocje.
Są w tym zbiorze wielkie cierpienie i piękno, bezduszność i czułość, obcość i empatia. Jest człowiek i jest przyroda. I mogłoby się wydawać, że to połącznie naturalne, ale nic bardziej mylnego. I wiersze Tomasza Lorenca pokazują, że nie bez powodu ludzi umieszczamy obok natury, bo przecież instynktownie oddzielamy świat ludzi i świat zwierząt (niczym mięso od kości). Bo wcale nie jesteśmy jednością, nie jesteśmy równi. Ciągle nam jeszcze wiele brakuje, nadal atakujemy z pozycji intruza.
Człowiek bywa antybohaterem lirycznej przestrzeni u Lorenca. To ten, co burzy porządek, wkłada ręce w czystą taflę wody, octem „rozpuszcza skrzep w [kaczej – K.M.] głowie” czy „używa narzędzi”.
Ten tom wobec tego można potraktować jako swoisty hołd oddany zwierzętom. Przy czym poetycka „zoolatria” Lorenca nie tyle wynosi je do roli bóstwa, co raczej człowieka sprowadza do roli oprawcy. W „Gładzeniu zwierząt” poeta pokazuje kontrast między spokojną egzystencją kaczki, świni, czy pszczoły a bestialskim budzeniem tego porządku przez ludzką ingerencję. Człowiek-kat jest drapieżnikiem, który zniewala, zabija i (najczęściej) zjada swoje ofiary.
A jednak i to tylko część prawdy. Bo w wierszach tego zbioru jest też dużo czułości, kierowanej w stronę człowieka. Podmiot Lorenca jest wnikliwym obserwatorem, skupia swoją uwagę na nawet najdrobniejszych aspektach. Naprawdę wiele widzi, nic mu nie umknie. I pochyla się nad tym, co go porusza. Kreśli przed nami portrety niezwykłe, bardzo ciekawe – w ujęciu i wymowie, jak choćby „trucicielkę”. Autor daje tym czytelnikowi różnorodne zagwozdki, także moralnej natury.
Znajdzie się tu też kilka prztyczków danych współczesności, tej szeroko pojętej. Ale i w tym temacie Lorenc jest dość wszechstronny, a jego wiersze wnikają bardzo głęboko pod powierzchnię tematu. Można pomyśleć, że w tekstach „o ludziach” autor traktuje nas jako po prostu gatunek zwierząt, który także jest „gładzony” i to w wymiarze najbardziej smutnym i bolesnym – bo poprzez autodestrukcję. Poeta wszak nie przechodzi obojętnie wobec takich kwestii jak choćby wojna w Ukrainie.
Wielkim walorem poezji Lorenca jest niejednoznaczność. Autor tworzy konkretne sceny i właściwie nie ma problemu ze zwizualizowaniem sobie opisywanej sytuacji. A jednak nie dopowiada wszystkiego, urywa pewne wątki, żongluje frazami, sprawnie operuje przerzutnią. To sprawia, że wkrada się nieoczywistość, droga interpretacyjna rozwidla się, sensy się namnażają. I dzięki temu także te wiersze stają się opowieściami uniwersalnymi.
Dość gęsta jest atmosfera wierszy z „Gładzenia”. Właściwie to można czuć się tu jak pod wodą, zresztą w te rejony także nas podmiot zabiera. To porównanie ma na celu ukazać, że z jednej strony wszystko w tej poezji płynie swoim naturalnym nurtem, choć niekiedy wpada do niego coś, co burzy stałą strukturę. Najczęściej zaś zachłystujemy się tymi wersami – najpierw wrażenie na nas robią pomysły autora, a potem jego przesłania…
[tekst wiersza na blogu]
Genialny jest Lorenc w lawirowaniu między sensami, w płynnych (i czasem łatwych do przeoczenia) zmianach perspektywy, w tych wszystkich (bardziej lub mniej) subtelnych nieoczywistościach oraz celowym zwodzeniu czytelnika. Jestem pod wielkim wrażeniem, ile możliwości odczytania tworzy autor, jak bardzo pozwala odbiorcy wnikać w te konstrukcje. No i jak dużo nam oferuje!
Z ogromną przyjemnością oraz satysfakcją łamiemy poetyckie szyfry Lorenca, obserwujemy jego niewiarygodny zmysł językowy, który pozwala na precyzję wypowiedzi i równocześnie otwiera kolejne wymiary. Z uwagą śledzę te gry napięć, jakie dzieją się tu w warstwie języka. Zachwycam się tymi labiryntami, gdzie autor tak znakomicie przechodzi ze sfery słów w obręb obrazu. I odwrotnie.
Odbieram ten tom także trochę jak poszukiwanie jeszcze swojego optymalnego sposobu wyrazu. Bo widać, że Tomasz Lorenc ma sporo do powiedzenia, jego refleksje są niezwykłe, często wskazuje on bardzo nietypowe kierunki, prowokuje do myślenia abstrakcyjnego. Autor testuje, bada możliwości, pojawia się sporo eksperymentów oraz zabawy, także formą. Jestem bardzo ciekawa, w jakiej odsłonie zaprezentuje się w następnej książce.
Mnóstwo uczuć kiełkuje podczas czytania. To wielka zasługa Tomasza Lorenca, który potrafi tak sprytnie manewrować między słowami, zaganiać nas w kozi róg i znienacka podrażnić czułe miejsca. I robi to znakomicie. Poprzez humor, obraz (czasem ocierając się o poetykę szoku poprzez makabrę, naturalistyczny opis),ironię, groteskę. Lorenc lubi rozmaite zabawy słowne – one zawsze służą mu do czegoś więcej niż tylko do funkcji ludycznej. Bo nie w głowie mu nas rozweselać lub poklepywać po plecach, gdy obok „pióra chlapią po oczach i ścianach”, gry trwa „obcinanie skrzydeł żyletką brzytwą”, „zdychają świnie”. Często zahaczamy tu również o kwestie uniwersalne, moralne, metafizyczne.
Te wiersze silnie tętnią. Pulsują jeszcze długo po lekturze. Obrazy powracają pod powieki, każą się nieustannie oglądać. A potem jeszcze oczekują emocji, a one nadchodzą, a jakże! I nad tym już nikt nie ma kontroli…