Elling mamusin synek Ingvar Ambjørnsen 6,7
ocenił(a) na 710 lata temu Początkowo miałam nieodparte wrażenie, że autor wzorował się na powieści "Lot nad kukułczym gniazdem" - mamy szpital psychiatryczny, biel, zapach chloru, pielęgniarzy i postać niewzruszonego Indianina.
Ale później wszystko jest inne.
Elling - mężczyzna, który dobiega czterdziestki, mieszkał całe życie z matką, nie potrafi przystosować się do życia w społeczeństwie, nie ma kolegów, przyjaciół, dziewczyny, ba! Nigdy dziewczyny nie miał.
W szpitalu psychiatrycznym jesteśmy tylko na początku książki, i w końcowych jej kartach.
Reszta to wspomnienia Ellinga ze wspólnego życia z matką - niedziel, w których serwowała zawsze coś ekstra na śniadanie (jajko),Wigilii, i wycieczki do Hiszpanii, gdzie w jaskrawym świetle widzimy mocno zaburzone relacje dwojga ludzi: matki samotnie wychowującej swoje jedyne dziecko, która całe życie poświęciła synowi skazując się na samotność i syna, który usiłuje być samodzielny, walczy o prawo do decyzji i samodzielnej egzystencji, ale nie potrafi wykonać finalnego kroku.
Zadziwia mnie streszczenie na okładce, w którym mowa o przyjaźni Ellinga i Kjella w szpitalu, bo faktycznie, jest taki wątek, ale wydaje mi się mało istotny na tle wydarzeń w Hiszpanii, przyjaźni Ellinga z małym kotkiem, stresującej go odprawie paszportowej, fantazjowaniu o stewardessie czy układaniu sobie życia z Gunn, lekarką ze szpitala.
Mam nieodparte wrażenie, że Kjell powstał tylko po to, by jaskrawiej pokazać postać Ellinga, jego wrażliwość, oczytanie, elokwencję i podejście do kobiet.
Elling pragnie miłości, samodzielności, tego, by kimś się opiekować i mu pomagać, seks jest istotny, ale stanowi dopełnienie. Kjell to prosty, wręcz zacofany facet z patologicznej rodziny, który sam twierdzi, że "chce mu się pieprzyć".
Książka do gatunku klasyki się nie zalicza, nie jest książką "wow!" jednak łyka się ją w jeden dzień i nie jest to dzień stracony.