Weird fiction po polsku. Tom 1 Michał Brzozowski 6,8
ocenił(a) na 83 lata temu „Weird fiction po polsku” to antologia opowiadań wyróżnionych w zorganizowanym na portalu Nowej Fantastyki konkursie „Kawka z Kafką”. Oprócz spełnienia kryterium gatunkowego każdy z tekstów musiał zrealizować wylosowane przez autora hasło, jak na przykład „relatywistyczna trampolina”, „puszysta alpaka” czy „mięsisty rewers”. Selekcja była dość ostra, bo spośród około 90 opowiadań w antologii znalazło się 26 – do pierwszego tomu trafiła połowa z nich (oraz jeden dodatkowo wyróżniony tekst). Które zatem utwory znalazły szczególne uznanie w oczach jury konkursu?
Najtrudniej jest mi się wypowiedzieć na temat otwierającego zbiór „Amatorskiego czakramu” Bartosza Nyslera – niewielkiego objętościowo, niezredagowanego opowiadania przedwcześnie zmarłego autora, którego pamięci dedykowana jest antologia. Gatunkowo tekst można umieścić na pograniczu urban fantasy i absurdalnej komedii. Fabuła zawiązuje się bardzo spontanicznie, a potoczny język utworu kontrastuje z wątkiem legendarnego czakramu wawelskiego i tematyką tajnych stowarzyszeń. Styl wyróżnia lekkość narracji, duża oszczędność językowa oraz humorystyczne i słowotwórcze zacięcie. Pozostaje tylko smutek, że nie poznamy kolejnych utworów tak dobrze zapowiadającego się pisarza.
Drugie z kolei opowiadanie, „Jestem wszystkim i wszystkimi” Pawła Wącławskiego, proponuje swego rodzaju satyrę na ludzką kondycję. Już w pierwszej scenie odbiera czytelnikowi punkt oparcia i przenosi go wraz z bohaterem do alternatywnej rzeczywistości rządzącej się własnymi, absurdalnymi prawami. Pytanie tylko, czy w istocie tej naszej jest do niej aż tak daleko. Opowiadanie, mimo że w dużej mierze humorystyczne, wraz z przebiegiem akcji nabiera poważniejszych tonów i kończy się refleksyjną nutą. Jeśli dobrze odnajdujemy się w podobnych klimatach, warto dać się ponieść zakręconej całości, choć w pewnym momencie można odczuć lekki przesyt bogactwem elementów. Z pewnością na uwagę zasługuje natomiast kreatywność światotwórcza autora.
„…będzie Futro” Michała Blatkiewicza zaczyna się iście po kafkowsku, choć tym razem wyrok sądu rozpatrującego winę bohatera okazuje się nieporównanie łagodniejszy – a przynajmniej takim się z początku zdaje. W uporządkowany tok wydarzeń następujących po otwierającej scenie procesu wkradnie się jednak wkrótce zapowiedziana w tytule anomalia. Dość powiedzieć, że wiąże się ona z tajemnicą pewnej szczególnej alpaki. Autor sprawnie buduje w tekście powoli narastającą atmosferę dziwności i niepokoju, choć samo przejście do części wprowadzającej postać osobliwego zwierzęcia wydaje się nieco nagłym przeskokiem, zrywającym z wcześniejszymi wątkami. Klasyczna, niespieszna opowieść podszyta subtelną grozą i absurdem, napisana stonowanym, przejrzystym stylem.
Zdecydowanie warto zwrócić uwagę na „Córkę poławiacza żachw” Krzysztofa Rewiuka, ubiegłorocznego kandydata do Nagrody Zajdla. Charakterystyczny dla weird fiction spod znaku Lovecrafta schemat fabularny, oparty na zetknięciu outsidera z hermetyczną społecznością, zyskuje tu nową jakość dzięki znakomitemu wyważeniu formy i finezyjnemu połączeniu poszczególnych elementów. Plastyczne, szczegółowe opisy przeplatają się z fragmentami stylizowanymi na cytaty z publikacji naukowych, a okazjonalne mrugnięcie okiem do czytelnika równoważy liryzm narracji; na wpół baśniowy nastrój usypia czujność tak czytelnika, jak i bohatera, by dopiero pod koniec odsłonić pełnię grozy opowieści. Słowo „żachwa” zostaje w tej historii odmienione przez wszystkie przypadki, przybierając różne znaczenia na każdym z poziomów opowiadania.
Kolejną mocną pozycją w antologii są „Nakręcia głowy” Michała Brzozowskiego. Wizytówką autora jest charakterystyczna eksperymentalna konwencja, wykorzystująca w budowaniu utworu zasady matematyki i informatyki (nieco w stylu twórczości grupy OuLiPo),jednak doskonale odnajduje się on również w szeroko pojętym new weird (choć zawsze opatrzonym dozą humoru i absurdu). „Nakręcia głowy” to opowiadanie tego drugiego typu, nawiązujące też do gatunku dystopii. Zamysł utworu opiera się na grze słów – w świecie przedstawionym „błyskotliwość” postaci przejawia się nie tylko w inteligencji, ale również w jak najbardziej dosłownym świeceniu światłem. W tamtejszym społeczeństwie błyskotliwi – tacy jak główny bohater, Zygmunt – traktowani są jak odmieńcy, a do ich głowy przykręca się… abażur. Na wpół absurdalna, na wpół ponura opowieść zapada w pamięć dzięki pełnej polotu (chciałoby się napisać: błyskotliwej) narracji i oryginalnym, autorskim elementom światotwórczym.
„Jałowy Traktat” Mikołaja Mrozika od samego początku – zarówno stylizacją językową, jak i uniwersyteckim settingiem – zapowiada bardzo klasyczną opowieść grozy. Posługując się znaną konwencją, autor rozgrywa w niej jednak pomysłową historię, której tematem jest tytułowe dzieło. Nie będę zdradzać, do jakiego odkrycia doprowadzą badania narratora – powiem tylko, że oprócz wywołania poczucia niesamowitości skłoni ono do myślenia, a podobieństwo pewnych scen-obrazów na dwóch płaszczyznach opowieści wzbogaci „Jałowy Traktat” o metaliteracką refleksję. Mimo nienowego dla gatunku fabularnego punktu wyjścia warto się przekonać, co kryje w sobie ten niewielkiej długości utwór.
Najoryginalniejszą chyba pozycją tego tomu (i moim osobistym faworytem) jest „Gegnarok” Sylwestra Gdeli. Imponuje już sam koncept opowiadania, w którym „Boska komedia” Dantego splata się z mitologią nordycką – każdemu z dziewięciu kręgów piekielnych odpowiada jeden z dziewięciu światów osadzonych na kosmicznym drzewie Yggdrasil. Co więcej, zmutowanym, oszalałym i nieskończenie żarłocznym. To jednak nie wszystko: jak przystało na wędrówkę przez miejsce wiecznych przemian, stwarzania i zniszczenia, syntezy i rozkładu, możemy się spodziewać zarówno krasnoludów i olbrzymów, jak i nawiązań do osiągnięć współczesnej nauki (po lekturze nieco inaczej spojrzymy na Globalny Bank Nasion na Svalbardzie). Zacierają się tu wszelkie granice – między poszczególnymi formami bytu, między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością – co zostaje oddane również w warstwie językowej, poprzez liczne neologizmy (pnąłącza, piorunoliście, snopoematy) czy różnorodność rejestrów językowych. Nie po raz pierwszy autor w unikalny, świeży sposób łączy w utworze elementy mitologiczne z technologiczną metaforyką, przez nieoczywiste skojarzenia i zaskakujące kontrasty prowadząc czytelnika do katartycznego zakończenia.
Jedną z perełek zbioru jest również opowiadanie „Król umiera, czyli metamorfozy”. Opowiadanie Aleksandry Klęczar wciąga nas w zawiłą sieć intryg, w które uwikłany jest w równym stopniu dwór królewski, co panteon lokalnych bóstw. Oba światy – boski i ludzki – istnieją tuż obok siebie, a zależności między nimi podlegają ciągłym zmianom. Bezimienne postacie poruszają się po scenie niczym figury na szachownicy; kunsztowna narracja z chłodnym dystansem przygląda się ich poczynaniom i uważnie studiuje chwiejny układ sił. Z oszczędnie dawkowanych wskazówek narratora, boga w ciele służącego, wyłania się powoli obraz świata ukrytego przed ludzkim wzrokiem. Metafizyczną grozę potęguje dodatkowo fakt, że bohater, którego oczami oglądamy wydarzenia, nie jest narratorem wszechwiedzącym – nawet jako bóg nie ma on wglądu w ostateczną naturę rzeczywistości. Budzi to pytanie, czy o losach bohaterów decyduje antyczne fatum, czy może coś jeszcze potężniejszego i straszniejszego.
Niezwykle miłym zaskoczeniem było dla mnie pierwsze zetknięcie z twórczością Pauliny Rezanowicz. „Opowieść kameralna”, snuta wśród złowieszczego szumu lasu i szeptanych pod nosem modlitw, urzeka mieszanką grozy i melancholii. Źródłem niepojętej grozy jest w utworze właśnie wspomniany las, który powoli wdziera się do rozsypującej się chaty staruszki. Autorka maluje historię przemijania za pomocą przepięknych, poetyckich opisów i metafor, które składają się na sugestywne obrazy literackie (z pewnością na długo zapadnie mi w pamięć scena zdejmowania pajęczyny z twarzy). Narrację porządkuje powtarzające się w tekście zdanie, podkreślające autorefleksyjne spojrzenie bohaterki-narratorki; zdaje się ona oswajać narastającą grozę, wciąż jakby wahając się między pogodzeniem się z sytuacją a buntem wobec nieuniknionego. Jest to też kwestia znakomitego wyczucia słowa.
Opowiadanie Piotra Gruchalskiego „Oaza na pustyni emocji” to kolejna po „Nakręciach głowy” propozycja korzystająca z gatunku dystopii, w nieco podobny sposób zarysowująca relację jednostka–społeczeństwo. Tym razem jednak system opieki zdrowotnej nie będzie miał na podorędziu gotowego do przykręcenia abażuru, a wesoła, bystra dziewczynka wprowadzi sporo zamieszania do poukładanego świata po Epoce Emocji. Opowiadanie opiera się na konflikcie między uczuciami i logiką, który w dłuższej formie mógłby stawiać pod znakiem zapytania funkcjonowanie społeczeństwa w obrębie przedstawionego uniwersum, jednak dobrze sprawdza się na poziomie interakcji między bohaterami. A jako że to właśnie one stanowią większą część tekstu, otrzymujemy opowiadanie w gruncie rzeczy lekkie, pogodne i przyjemne w odbiorze.
Takie same określenia nasuwają się po lekturze „Ambasady Smaków” Sylwii Finklińskiej. Opowiadanie o zmaganiach z menu tytułowej kawiarni wyróżnia się – podobnie jak inne teksty autorki – żywą narracją, dużą elastycznością językową, barwnym doborem słów i satyrycznym zacięciem. Przy okazji spotkań Tomka i Oli ukazany zostaje w krzywym zwierciadle świat mediów, reklamy i modnych influencerów. Kolejne wizyty bohaterów w Ambasadzie Smaków urozmaicają przewijające się w tle fragmenty artykułów, które stopniowo budują wokół pewnego kontrowersyjnego napoju szeroko zakrojoną intrygę. Jak szeroko, dowiemy się dopiero pod koniec. To właśnie nieoczekiwany zwrot akcji plasuje to, wydawałoby się, obyczajowo-komediowe opowiadanie w ramach gatunku weird fiction.
Po nieco lżejszym interludium ponownie wracamy do mroczniejszych klimatów. „Rairom sinmo non” Marcina Ścibury już na samym początku zawiązuje duszną atmosferę grozy, wrzucając czytelnika w niejasną rzeczywistość, widzianą oczami tajemniczego bohatera-narratora. Przez świat przedstawiony poruszamy się jakby po omacku, tylko fragmentarycznie poznając jego realia, choć zakończenie ostatecznie udziela odpowiedzi na pojawiające się w trakcie lektury pytania. Bohaterowie znajdują się w pewnym zawieszeniu, akcja zaś rozgrywa jakby za kulisami właściwych wydarzeń, pozostających poza zasięgiem przyjętej przez autora perspektywy. „Kulisy” to zresztą nieprzypadkowe słowo, bo cała historia ma wiele wspólnego z tematyką sztuki i twórczości. W utworze przeważają krótkie, czasem jedno- lub dwulinijkowe akapity, które jednak lepiej sprawdziłyby się w szorcie niż pełnoprawnym opowiadaniu i tutaj z czasem nieco dają się we znaki. Należy natomiast docenić eksperymentatorskie podejście autora, przejawiające się m.in. w umieszczeniu w tekście kaligramów.
„Zabawy z gulakami” Łukasza Borowieckiego to mroczny, wręcz gotycki horror; historia mocno osadzona w gatunku, a przy tym obdarzona uniwersalnym wydźwiękiem psychologicznym. Autor nie od razu odsłania wszystkie karty – umiejętnie dawkuje informacje, znakomicie gra niedopowiedzeniami, stopniowo odkrywając przed czytelnikiem kolejne zakamarki pełnego tajemnic domu. Oniryczna przestrzeń kreowana jest za pomocą sugestywnych opisów przywoływanych z pamięci przez bohatera-narratora – fragmentarycznych, na przemian wyrazistych i zatartych, jakby wydobywanych z mroku. Opowiadanie, niemal zupełnie pozbawione kwestii mówionych, z gęstą, intensywną narracją, to wymagająca, nieco nieprzystępna lektura, która jednak wynagradza uwagę czytelnika.
Antologię zamyka opowiadanie Szymona Mazurkiewicza o wyróżniającym się, intrygującym tytule. „Owoc jest blisko, wystarczy zerwać metkę” to ten typ weird fiction, w którym dominantą świata przedstawionego staje się dodany do niego pojedynczy element – w tym przypadku otrzymany przez głównego bohatera zestaw noży. W miarę rozwoju fabuły obsesja Hadleya na ich punkcie nabiera iście metafizycznego wymiaru, stając się dla niego narzędziem poznawania świata. Hadley poddaje wszelkie zjawiska i wydarzenia chłodnej analizie, badając granice między poszczególnymi warstwami rzeczywistości, niejako tnąc ją na mniejsze części, jak gdyby w poszukiwaniu jej elementarnego składnika. W warstwie językowej na uwagę zasługuje precyzyjny styl autora oraz budowanie narracji za pomocą długich, złożonych zdań, odzwierciedlających stan umysłu bohatera.
W pierwszym tomie zbioru „Weird fiction po polsku” znajdziemy zarówno opowiadania mocno gatunkowe, wyraźnie inspirowane klasyką, jak i bardziej autorskie propozycje, które wymykają się prostej kategoryzacji. Widać pewne rozbieżności warsztatowe między doświadczonymi i początkującymi autorami, jednak ogólny wybór tekstów jest bardzo udany, a praktycznie każde z opowiadań ma do coś do zaoferowania – czy to intrygujący, odważny zamysł, czy ciekawe rozwiązania formalne.