Ciudad Trujillo Andrzej Wydrzyński 7,4
Jakim pozytywnym zaskoczeniem okazała się dla mnie ta książka! Nie jestem szczególną miłośniczką powieści sensacyjnych, ale "Ciudad Trujillo" Wydrzyńskiego to książka, którą w wielu miejscach polecano do zapoznania się z tzw. "erą Trujillo". Rafael Trujillo był dominikańskim dyktatorem, który przez trzydzieści lat (1930-61) zamienił życie mieszkańców kraju w krwawy koszmar. Wydrzyński umiejscowił akcję swojej powieści w końcowych latach rządów dyktatora, nakładając na te czasy historię porwania hiszpańskiego profesora Galindeza - w "Ciudad Trujillo" wydarzenia prawdziwe przeplatają się z fikcyjnymi i w pewnym momencie musiałam najpierw poczytać prawdziwą historię, by potem móc się orientować, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja literacka. Efekt był taki, że nie dość, że zapoznałam się z historią Dominikany z tego okresu (a na tym mi zależało),to wciągnęłam się w niesamowicie fascynującą powieść, której nie chciało się odkładać na półkę. Kto by pomyślał, że ta książka ma już kilkadziesiąt lat ;).
Narratorem jest Mike, detektyw współpracujący z amerykańskimi służbami, by dowiedzieć się, jakim cudem Dominikańczykom udało się porwać ze Stanów profesora i dokonać kilku morderstw. Śledzimy losy amerykańskiego pilota Murphy'ego, który trafił do Dominikany i wierzy, że jeśli on nie będzie się mieszał w politykę, to polityka też będzie trzymała się od niego z daleka... Sporo tu niedociągnięć, sytuacji kompletnie nierealnych, jak chociażby opis pierwszego wieczora Murphy'ego w Santo Domingo, zwanym wtedy Ciudad Trujillo. Mamy Amerykanina, który nie wiadomo, czy w ogóle przeżyje, może być potencjalnym szpiegiem, a "opiekujący się" nim na polecenie służb Dominikańczyk narzeka na system i opowiada Murphy'emu, jak tragicznie żyje się w kraju...? Jasne, fajnie, że czytelnik ma okazję zapoznać się z życiem na Dominikanie w tamtych czasach, ale nawet w książkach służby reżimu nie są aż tak nieostrożne i naiwne... ;) Choć znałam prawdziwą historię i mogłam przewidzieć, jak skończą niektórzy bohaterowie, to mnogość postaci fikcyjnych sprawiła, że i tak do końca było sporo znaków zapytania. Zakończenie okazało się dość przewidywalne, ale wciąż nie zabiło to przyjemności z lektury. W czytanym przeze mnie wydaniu (książka była wydawana kilkakrotnie, z uzupełnieniem informacji o późniejszej historii Dominikany) najbardziej wynudził mnie wstęp, w którym autor próbował snuć swoje przemyślenia o roli literatury, oraz końcówka, gdzie w pigułce przedstawiono dalsze losy kraju. Rozumiem zamysł, ale chyba lepiej byłoby się skupić na samej powieści, pozwalając jej skończyć się w momencie wielkich historycznych zmian w Dominikanie.