Prozy różne Stéphane Mallarmé 7,0

ocenił(a) na 92 lata temu Bardzo cenię możliwość poruszania się w świecie aluzji, nawet kosztem zepchnięcia bezpośredniości na dalszy plan. Dlatego też maksyma Stéphane Mallarmégo spodobała mi się szczególnie. "Zamiast nazywać, lepiej sugerować". Tak wiele w tym tkwi chęci odkrywania kolejnych indywidualności związanych z literaturą. Mistrz francuskiego symbolizmu jawi się przy tym jako stroiciel duszy, sfery wymagającej nie mniejszych starań od tej bardziej prozaicznej, dbałości o cielesność. Towarzyszy mu przy tym pewien specyficzny niepokój umysłu, dobrze mi znany z "Popołudnia fauna", nad którym jakiś czas temu z wielkim namaszczeniem się pochylałem. Zapewne ta nabożność by nie wystąpiła, gdyby nie połączenie literatury z muzyką. W tym wypadku splotły się losy dwóch twórców, być może w przypadkowym połączeniu poetyckiej sławy Stéphane Mallarmégo i muzycznej biegłości Claude’a Debussy’ego, powstała ciągle fascynująca mnie mieszanina symbolizmu z impresjonizmem. Teraz już wiecie, dlaczego wracam wspomnieniami do tych miejsc tak nieuchwytnych i wymagających dużego skupienia. Powód jest prosty, powracam tam, żeby się zgubić.
Mając na myśli twórczość prozatorską Mallarmégo, czuję się zobowiązany do wspomnienia o książce i jej architekturze. Chociaż francuski poeta cenił sobie zainteresowanie wieloma sztukami, to jednak literaturę wywyższył ponad wszystkie muzy. I oto leżący przede mną zbiór jego rozpraw wykorzystuje wszelkie moce metafor, aby tylko szkice wykonane słowem zachowały swoją świeżość jak najdłużej. Doznanie samego siebie, przeżycie własnych emocji jeszcze silniej, to dzieło ukazało się chyba tylko w tym celu, aby wykazać, że "świat jest po to, by przynieść piękną książkę". Lecz piękno można poznać z wielu stron, począwszy od fatalistycznego "Hamleta" a skończywszy na rozbłysłym niczym meteor na firmamencie poezji Arthurze Rimbaudzie. Grunt, żeby odpowiednio celebrować słowa, to zawsze pozostanie wspaniałą ucztą dla umysłu.
U Mallarmégo wdzięk rzeczy wyblakłych okazuje się czymś swojskim, wystarczy tylko odwrócić się we wskazanym kierunku, a następnie pójść i podziwiać. To samo marzenie przywołuje mi na myśl powieści Marcela Prousta, podążanie za ulotnymi wspomnieniami i mimowolne doznawanie skończoności lub nieskończoności, w zależności od stanu świadomości czytelnika. Francuski symbolista wiele miejsca poświęca zagrożeniu torturą wiecznego istnienia. Zmierza ku tajemnicy Igitura, jego subtelne uwagi są bardzo cenne w oceanie międzyludzkich stosunków. Tak jakby asystował ludzkości w podróży do Ideału. Niewątpliwie ten mistrz sztuki symbolicznej operuje na pograniczu jawy i snu. Dlatego też należy z uwagą odczytywać ofiarowane przez niego symbole, one są właśnie namiastką delikatnych literackich idei. Rzadko kiedy dzięki przekazanej słowom inicjatywie, można wyczarować tak ulotne i rozproszone wizje.
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla większości czytelników utwory Stéphane Mallarmégo zabrzmią jak dawno nie wykonywane muzyczne dzieło sprzed ponad stu lat. Na widowni zasiądą nieliczne spragnione klasyki osoby. Jednak wystarczy garstka ludzi zdecydowanych na poszukiwanie upragnionych starych smaków, aby wiedzieć, że wydawanie takich książek ma sens. Ponieważ estetyczne opinie z tamtych czasów stanowią ogromne kompendium wiedzy dla tych, którzy chcą teraz i w przyszłości wydawać sąd nad sztuką i kulturą. Dlatego warto oddawać głos autorytetom, dla których analiza wersów stanowiła całe literackie życie. Utrwalona przez czas proza Mallarmégo w niczym nie straciła na swojej oryginalności a jeszcze lepszego smaku dodał jej poziom trudności. To być może dzięki niemu niektórzy poczują się tak, jakby zrealizowali swoje od dawna skrywane czytelnicze ambicje.