Pierwsze dziewięć tomów to fajna, niezobowiązująca rozrywka - może i irytujące postacie, absurdalne decyzje i różne inne głupoty, ale to był fun. Ostatnie trzy wyglądają, jakby ktoś u góry powiedział: "zróbmy coś poważniejszego". I wyszło źle. Seria straciła głupkowatość i polot, stając się kolejną, niemrawą space operą, w dodatku jedną z gorszych. Szkoda. Będę miło wspominal pierwsze dziewięć, ale ostatnie trzy - udam, że to inna seria. ;)
Książka ta, samodzielnie być może nie zachwyca. Ale na tle całej serii wypada naprawdę nieźle. Albo przynajmniej na tyle zapomniałem fabułę pozostałych dziesięciu, że znowu zaczyna mi się podobać.
Niby kalka całej serii, kolejny tom walki Riggs vs. wszystko co się rusza w przestrzeni kosmicznej i nie zamierza uciekać. Niby można nazwa to "Sagą rodu Riggsów". Niby synek jest kopią tatusia. Ale konsekwentnie w przygodach młodego Riggsa coś się zmienia i idzie ku nowszym i ciekawszym przygodą.
Nie mniej jednak, nadal jest to dla mnie guilty pleasure.
A dla wiernych fanów charakteru Marvina czeka drobna niespodzianka ;)