Piekło weszło do raju Bogdan Loebl 5,2
ocenił(a) na 525 tyg. temu Bogdana Loebla cenię za jego wspaniałe teksty dla „Breakoutu” (i nie tylko) - zwłaszcza ikoniczną „Modlitwę”. Dlatego ciężko wyznać, że jego książka nie przemówiła do mnie mocniej niż one, choć jest poprawna pod względem literackim, z wieloma dobrymi fragmentami.
Autor urodził się w 1932 r. i wychował na południowo-wschodnich kresach II RP i był synem Ukrainki – a zatem to matczyny język słyszał jako pierwszy…
Ale z tego też powodu od córek nadleśniczego słyszał: „Już nigdy w życiu nie odezwiemy się do ciebie i nawet na ciebie nie popatrzymy, bo ty jesteś źle wychowany i jesteś nie całkiem Polakiem”.
Ojciec wywodził się zaś ze spolonizowanej rodziny austriackich zaborców, co było nierzadką rzeczą w C.K. Galicji. Taką to przyciągającą siłę miała (niegdyś) kultura polska.
Trudno nie sympatyzować z małym bohaterem, Józiem. Nawet jeśli nawet nie jest on po prostu ówczesnym Autorem (a pewnie nie),to został przez niego świetnie skonstruowany, wręcz najlepiej ze wszystkich postaci. Po prostu Loebl dobrze wie, jak to było/jest być dzieckiem w niesprzyjających czasach (zresztą które to czasy sprzyjają czemukolwiek?). To największy atut tej powieści.
Wbrew licznym opiniom dużą wartością są dla mnie liczne tu omamy, czy przywidzenia Józia, którego generalna perspektywa patrzenia na świat jest dla mnie bardzo przekonująca. Cóż z tego, że w pewnych momentach być może nie wiemy, co jest prawdą, a co jego złudzeniem? Przecież dziecko z reguły żyje własnymi fantazjami. Ważne, że nadaje to całości nostalgicznie oniryczny charakter - właśnie taki, w jakim my wszyscy widzimy dziś dawne Kresy: jako krainę snu a nie rzeczywistości....
A rzeczywistość była taka, jaka była, choć z chłopięcych wspomnień tego się oczywiście nie dowiemy. Niestety, z tej książki wyłania pewien fatalizm polsko-ukraińskiej wrogości, który nie musi być wiecznym wyrokiem – i zwłaszcza dziś, już chyba nie jest. Zawsze uważałem, że to my powinniśmy – z powodów oddalonych o stulecia - pierwsi uczynić pierwszy krok, aby ten fatalizm przełamać. A skoro sami nie mogliśmy, nie chcieliśmy, czy nie umieliśmy, to nam Putin paradoksalnie w tym dopomógł….
Pomijając już wątek narodowościowy (nb. dlaczego w ogóle nie ma tu Żydów?),pewne nieprzyjemne rzeczy można tu wyczytać. Chłopiec obsesyjnie np. boi się ojca-leśnika, nadużywającego szpicruty, „którą usiłował go nauczyć prawdomówności i ślepego posłuszeństwa”. I dlaczego nazywa swego ojca „panem leśniczym”?
A zaraz potem czytamy, że ojca „wszyscy (czyli Ukraińcy – przyp. mój) się tutaj bali, bo miał strzelbę, sztucer i dwa rewolwery”. Tak, ktoś, kto bije własne dziecko, ten może być skory generalnie do przemocy i wobec Innych. A i stosunek do kobiet mocno tu przedmiotowy i pełen pogardy. Ot taka np. głęboka mądrość ojca: „kobiety głupie się rodzą i nie o wiele mądrzejsze umierają”. Ponadto małe dziecko już przejawia jakieś niejasne obawy przed Ukraińcami, które raczej chyba nie matka w nim zaszczepiła.
„Ojciec Józia był Polakiem i na Wasyla patrzył, jak gdyby ten zrobiony był z powietrza lub ze szkła. (…) Na +Sława Bohu+ Wasyla zawsze odpowiadał ledwie dostrzegalnym ruchem głowy, nigdy słowem”.
„Gniew ojca byłby jeszcze sroższy, gdyby zobaczyły, że jego syn trzema złożonymi palcami trzykrotnie dotyka czoła, piersi i ramion, jakby był Ukraińcem a nie Lachem”.
”Najdotkliwiej bolało Józia, kiedy nazywano go Lachem. Był jedynym małym Polakiem wśród tych chłopców. Był białą wroną pośród stada czarnych wron”.
„Pawło za każdym razem pluł do śmietany, z której matka robiła masło dla Lachów”.
Ale są i bardziej „ludzkie” wypowiedzi: „Wielu zabitych widziałem na wojnie, zarówno Polaków, jak i bolszewików, i wszyscy oni, nawet ci, którzy jeszcze w dłoniach trzymali szable albo karabiny, byli cisi, a w ich szeroko otwartych oczach nie było ani odrobiny jeszcze przed chwilą płonącej do wroga nienawiści”.
Gorzkie złudzenia wypełniają dni września 1939:
„Stryjek mówi, że nie będzie żadnej wojny, bo wszystkie kraje boją się polskich żołnierzy”.
„To nasze wycofanie, panie kolego, to tylko manewr taktyczny – odparł pan major – Przegrupujemy się za granicą i uderzymy na wrogów, jak w 20. nad Wisłą”.
„Ojciec podszedł do okna, jakby miał nadzieje, że ujrzy nadciągających drogą Anglików i Francuzów”.
„Józio domyślił się, że wszystkie niemieckie samoloty zajęte są bombardowaniem Warszawy, natomiast polskie Berlina”.
I pierwsze obawy pod nowa władzą, gdy jeszcze trwają złudzenia: „Józia Ukraińcy ma pewno nie ruszą…. On przecież… To dobrze, że może uchodzić za Ukraińca, dopóki nie wkroczą do Polski Anglicy i Francuzi”.
Poruszające są tu obrazy sowietyzacji. Za serce chwytają sceny, gdy Józio musi chwilami ukrywać swa narodowość: „Nie wiedział, czy powinien wyrecytować +Kto ty jesteś, Polak mały+, czy też +Kto ty jesteś, Ukrainiec mały, jaki znak twój, tryzub biały+”.
Na uwagę zasługuje język Loebla, często poetycki. Np. takie piękno-smutne zdania: „Mama Józia, Józio i pan leśniczy szli środkiem opustoszałej drogi, niosąc do odległej jeszcze leśniczówki swoje trudne do dźwigania milczenie”.
Niestety, kompletnie bezsensowna jest okładka, z sowieckiego plakatu z 1939 r. wzięta. Tym bardziej, że w dużej mierze kłamliwy był on już wtedy. Galicyjscy Ukraińcy to nie Białorusini i nie całowali się za bardzo z Sowietami, bo tylko niepodległość ich interesowała. Ponadto nie odnosi się ona do głównego tematu książki – bolesnego zapoznawania się młodego chłopaka z brutalnością świata dorosłych.
W sumie: tej książce bardzo jednak daleko do największego arcydzieła na ten temat, czyli„Doliny Issy”, nie mówiąc już nawet o najlepszej książce nt. polsko-ukraińskiego węzła, genialnego ”Zasypie wszystko, zawieje”…