Dom Jętki James Hazel 6,1
ocenił(a) na 54 lata temu Fikcyjna powieść nieznanego mi autora - Jamesa Hazel - miała być tym, co wywarłoby mnie z czytelniczego zastoju. Brutalne i nietypowe zabójstwo, oraz historia sięgająca drugiej wojny światowej. Po krótkim czasie mój entuzjazm prysł, niczym bańka mydlana.
Jak ofiara zabójstwa musi cierpieć, by chcieć samemu odebrać sobie życie? Nie lęka się własnej krwi, tego pierwotnego bólu, który zna; robi wszystko, by uciec od nieznanej formy cierpienia, jaką odczuwa w każdym fragmencie własnego ciała. Więc podobnego nieszczęśnika zastaje grupa dochodzeniowa pewnego grudniowego dnia. Przyczyną śmierci jest bliżej niezidentyfikowana, zmodyfikowana trucizna.
Na pewien czas możemy zapomnieć o nieznanej ofierze, bo akcja kręci się wokół specyficznego, cierpiącego na lekkie zaburzenia psychiczne prawnika Charlie’ego Priest. Pisząc, że „poznamy go w dość ekstremalny sposób” będzie wielkim niedopowiedzeniem! Jednak to ten jegomość będzie stał na czele rozwiązania zagadki, sięgającej kilku dekad.
Z początku wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku. Autorowi nie można odmówić nieumiejętności stworzenia konstruktywnej historii, która została napisana bardzo rzetelnie. Nie można zarzucić Hazelowi powtarzalność, coś co pojawia się w każdej powieści podobnego gatunku. Pisarz odrobił zadanie domowe, stworzył ciekawą historię, nietypowych bohaterów i akcję, której nie powstydziłby się niejeden scenarzysta w filmie akcji.
Jednak uważny czytelnik nigdy nie zapomina. Śledzi wydarzenia w błyskawicznym tempie i dochodzi do jednej myśli, która się go trzyma przez całą niemal powieść. Tak było właśnie w tym przypadku. Hazel za prędko się pośpieszył z niektórymi „zdaniami” w swojej książce! Tak niewiele wystarczyło, by odkryć karty. Żałuję zmarnowanego potencjału, ale również jestem rozczarowana motywem działania sprawcy.