Człowiek Miron Tadeusz Sobolewski 7,1
ocenił(a) na 738 tyg. temu Biografia napisana przez Tadeusza Sobolewskiego to rzeczywiście bardzo „prywatny portret Białoszewskiego”. Jej autor należał bowiem do grona akolitów poety, mających stały wstęp do jego mieszkania i wsłuchujących się w słowa mistrza. Kojarzy mi się to od razu z postacią Stanisława Dygata i jego domem otwartym dla przyjaciół. Ten i ten pisarz uwielbiał działać „jako solista w zespole, na tle innych”, obaj byli do tego stopnia charyzmatyczni, że potrafili wręcz uzależniać ludzi od siebie, sami jednak również nie mogąc obejść się bez ich pełnej podziwu asysty.
Wiem już więc, że dostanę głównie obraz człowieka, owszem – twórcy poniekąd także, ale przede wszystkim człowieka, prawdziwego, codziennego, urzędującego najczęściej na kanapie, w kapciach i piżamie, bez grama sztuczności. Przy czym Białoszewski jest też autorem, równie bezpośrednich w przekazie, dzienników. Te właśnie prostolinijne teksty przytaczane są tutaj na poparcie niektórych wywodów.
Jawi się nam więc Białoszewski jako ktoś przeglądający się w ludzkich oczach, czerpiący od swojego grona nie tylko siłę, ale też informacje (z zasady nie czytał gazet i nie oglądał telewizji),ale w tym wszystkim jakby „zewnętrzny”, nie angażujący się w żaden ruch na tyle mocno, aby można było go z nim skojarzyć. Obserwator bardziej niż uczestnik. A jednak cała jego twórczość to było „życiopisanie” – pisał o tym, co widział, co przeżył, jednocześnie nie widząc bez tego pisania życia.
Tadeusz Sobolewski przedstawia nam „swojego” Mirona, swój osobisty odbiór jego twórczości, owiany owym sentymentem przebywania w pobliżu pisarza i oddziaływania jego osobowości na, młodego wówczas, Sobolewskiego. Ciekawie jest podglądać autora przy pracy, szczególnie przy pracy nad „Pamiętnikiem z powstania warszawskiego” , który swoją formą, niesamowicie mocnym, przez swoją prostotę właśnie, językiem, wprawił mnie w zdumienie i podziw. Zero patosu, za to z każdego akapitu przemawia sama rzeczywistość, ludzie, przedmioty, ruiny, nabrzmiewający huk i wstrzymywany wówczas oddech. Tu nie trzeba było wzniosłych słów, wystarczyło odpowiednio rozmieścić akcenty, przecinki, niedopowiedzenia i urwane, chaotyczne nieco zdania, wydobywane jakby ze ściśniętego gardła. Poza tym, w przerwach, zwykłe życie, bo przecież żyć trzeba. Ważne nawet to, że pisząc słuchał w kółko Pasji Bacha, że dyktował do magnetofonu, by potem przepisywać, niemal bez zmian. „Pamiętnikiem” zdobył moją całkowitą atencję, chociaż tej lektury później nie zdołała już przebić żadna inna jego autorstwa, no, może oprócz kilku wierszy.
Ta książka jest też w dużej mierze pisaniem autora o sobie, gdyż przemożny wpływ Białoszewskiego na własne podejście do życia, ta magnetyczna siła przyciągania autorytetu, przekazywania mimochodem fluidów własnych myśli, jakby przez absorpcję i natychmiastowego związywania ich z własnymi, te wszystkie objawy uzależnienia są mu wiadome. Właśnie tutaj je bada, przygląda się im pod szkłem powiększającym i analizuje. Dlatego też przez cały czas odczuwa się, że to bardzo osobista opowieść, taki Białoszewski przefiltrowany przez Sobolewskiego. Hołd złożony przez ucznia mistrzowi, ale też czasom pięknej młodości, ideałom, marzeniom, temu wszystkiemu, co z perspektywy lat staje się bezcenne. W ten sposób poznajemy także w jakimś stopniu publicystę i krytyka filmowego, Tadeusza Sobolewskiego, który macha z kart swojej książki ku nam bardzo wyraźnie, mówiąc – taki oto byłem, po części dzięki Mironowi.
O Mironie Białoszewskim sporo tutaj ciekawostek, mamy też cytaty z jego twórczości, głównie z pisanych przez lata dzienników, oraz wypowiedzi osób mniej lub bardziej poecie bliskich. Mnóstwo tu prywatności, intymności nawet. Orientacja seksualna Białoszewskiego nie była ani dla niego, ani dla jego otoczenia tematem tabu, tak też jest i w biografii, to po prostu fakt, który miał swoje znaczenie w jego życiu.
Widać tę niepospolitość Mirona, jego uparte dążenie do zachowania własnej tożsamości, osobności, nie podporządkowywania się modom, nie wtapiania w „normalny świat”, tylko bycia sobą, nawet wbrew wszystkim i wszystkiemu, choć z drugiej strony bez owego grona „wiernych” też nie czułby się w pełni Mironem.
Świetnie czyta się tę biografię, choć jest ona z pewnością nieobiektywna, a może też po trosze i dlatego właśnie. Sama zaś postać poety, który „żył w peerelowskiej Warszawie, w kwaterunkowym pokoju z kuchnią, prowadząc życie francuskiego surrealisty czy nowojorskiego bitnika” wzbudza ciekawość i chęć poszukania go w jego twórczości, odnalezienia tam tej bezpretensjonalnej szczerości i wierności sobie, pozbawionej sztucznych ozdobników i obłudnej emfazy.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/