Dni barbarzyńców. Życie na fali William Finnegan 7,6
ocenił(a) na 82 lata temu Kiedy tylko zobaczyłem, że została wydana książka o surfingu i to w dodatku nagrodzona Pulitzerem to od razu stała się moim kolejnym celem. Nie wiem co takiego surfing ma w sobie, ale dla mnie to najbardziej magiczny sport na świecie. Synonim radości i wolności gdzieś daleko, na rajskich plażach. Wiele razy słyszałem o ludziach, których "zabrała fala" i zostawiali dla surfingu wszystko, by mieszkać w przyczepach na plaży. Teraz, już po ukończeniu lektury, potrafię ich zrozumieć.
Biorąc książkę do ręki nie wiedziałem ani kim jest autor, ani o czym jest fabuła. Od pierwszych stron grubego tomiska czuć było, że to autobiografia a może bardziej pamiętnik napisany zręczną ręką kogoś, kto umie cholernie dobrze pisać, ale nie zdradza od razu kim jest.
Z początku przedzieramy się przez dzieciństwo autora w pięknych sceneriach Hawajów z lat '60 XX wieku mając wrażenie, jakby się tam było. Czujemy smak owoców i spłukiwanie wodą po powrocie z plaży do domu. Dowiadujemy się też czym są fale i skąd się biorą, ale na tym etapie książki jeszcze nas nie wciągną w soje szpony.
Po bardzo, bardzo długim wstępie, dorosły już bohater rzuca pracę, opuszcza swoją dziewczynę i wraz z przyjacielem zabiera nas w swoją podróż życia. W podróż dla której właśnie tę książkę warto i trzeba przeczytać. Jest to kilkuletnia włóczęga dookoła świata, bez pośpiechu, planów, w poszukiwaniu przez bohatera fali doskonałej. To będzie przepiękna wyprawa przez nieodkryty świat lat '70 poprzedniego wieku bez internetu, telefonów komórkowych, wielkich sieci hoteli nad oceanem i z bardzo ograniczonym kontaktem z rodziną. Pojedziemy z bohaterem na rok do Australii, zwiedzimy nieśpiesznie nieodkryte wyspy Oceanii, gdzie nikt nigdy nie widział deski do surfingu. Pomieszkamy w RPA oraz zwiedzimy wiele innych wspaniałych miejsc, gdzie jeszcze nie zawitała globalizacja. To podczas tej podróży, my jako czytelnicy, staniemy się surferami. I nie ma znaczenia, że nigdy nie surfowaliśmy i być może nigdy nie będziemy. Porywająca opowieść. Efekt Wow murowany!
Po powrocie z wielkiej wędrówki będziemy świadkami dojrzewania bohatera, przeplatania się surfingu, pracy zawodowej i rodziny i tak już nieprzerwanie będziemy towarzyszyć mu już aż do nieuchronnie zbliżającej się starości. Zobaczymy cykl życia narysowany wielkością fali po której wszyscy jeździmy. Pojawi się coraz więcej intymnych przemyśleń i filozoficznych rozmyślań o życiu. Znajdziemy wiele analogii do nas samych, naszego życia oraz naszych marzeń.
Książka Finnegana to zapewne nie jest pozycja dla każdego. Nie każdy ma w sobie, spełnioną lub nie, iskierkę wolnego ducha, odkrywcy i włóczęgi oraz pasję, która niesie go przez życie jako odskocznia od dnia codziennego. Nie każdy ma też potrzebę i odwagę wyrwania się z systemu i bycia choć przez jakiś czas w życiu naprawdę wolnym człowiekiem. Jeśli tak jest, to nie stracicie podczas tej lektury ani minuty, bo to fantastycznie napisana opowieść właśnie o tego rodzaju wolności.
Warto zaznaczyć, że nie są to wspomnienia mistrza świata w surfingu, który wynajął ghost-writera, żeby ten napisał mu autobiografię. To prawdziwa historia świetnego dziennikarza i korespondenta z "The New Yorker", który w życiu surfuje wyłącznie dla przyjemności i nie uprawia tej dyscypliny zawodowo. Poczucie zwykłości bohatera, który wydaje się, że napisał tą książkę tylko dla siebie tylko jeszcze mocniej utrwala jej autentyczność i intymność.
Dla mnie to fantastyczna pozycja. Jeszcze do niej wrócę z ołówkiem do zaznaczania cytatów, które są świetne i jest ich w książce mnóstwo. A fale już nigdy nie będą dla mnie tym, czym były wcześniej.