Batman kontra Deathstroke Carlo Pagulayan 5,7
ocenił(a) na 63 lata temu Każde Uniwersum Komiksowe, bez względu na gatunek, nurt, czy tematykę, którą reprezentuje, ma swoje zdecydowanie mocne i, niestety, co by nie było, te słabe strony. Każdy taki fantastyczny świat składa się z setek postaci, które oprócz samej istoty rzeczywistości przedstawianej na jego łamach, ten świat intensywnie współtworzą, spełniając funkcję spajającą go w coś na miarę odpowiednio funkcjonującego symbiontu. Do takowych postaci rzecz jasna należą te mało, jak i te dość dobrze znane postaci. Najbardziej znane: te najbardziej reprezentatywne, poważane i rozchwytywane z nich, które same dla siebie stały się wręcz marką i wzorem, oczywiście budują trzon danego Uniwersum, jednakże ich pozycja wynika często z tego, jak pracują na ich dorobek ci ,,mniej znani” towarzysze broni, albo ci, których znamy pod zbiorczym określeniem ,,złoczyńcy”.
Spośród ,,archetypowych” złoczyńców dla Uniwersum DC Comics, będących dla sylwetki i wizerunku Batmana nader istotnymi, na zasadzie ,,skrajności, które do siebie lgną”, można wymienić: Jokera (w różnych interpretacjach i genezach),Pingwina, czyli Oswalda Cobblepota, Bane’a, Poison Ivy, czy Pana Zagadkę. Oczywiście wielu innych ,,tych ważnych” w tym zestawieniu na pewno znalazło by swoje miejsce; paradoksalnie nie sposób jest wymienić ich wszystkich, a to dopiero początek wśród ikonicznych złoczyńców marki DC Universe. Jest to po części element subiektywnego zestawienia – nie każdy może się zgodzić z tym, że ,,The Riddler”, czyli Pan Zagadka albo Bane, czy niewymieniony wcześniej ,,Strach na Wróble”, to wrogowie Batmana kształtujący w istotnym stopniu jego przeznaczenie. Sądzę, że dorzucić powinno się również do takowego wytypowania wspomnianego na końcu wstępu do niniejszej deliberacji, Slade’a Wilsona a.k.a. Deathstroke’a. Ze Slade’em jest problem tej natury, że nie jest to postać całkowicie zła – jako najemnik, na bazie którego to sylwetki powstał wizerunek Deadpoola w Uniwersum Marvela, stoi on na granicy prawa, a to, że wykonuje masę brudnej roboty jest częścią jego ,,powinności”, za którą, jak wiemy, dostaje odpowiednie wynagrodzenie. Przy tej pracy liczy się chłodna psychika, zero emocji, granie w karty powierzchownym wizerunkiem; nie można powiedzieć więc, że Wilson jest pozbawionym sumienia płatnym zabójcą. To raczej ktoś neutralny; można porównać go do mniej śmiesznego Deadpoola, kogoś bardziej skupionego od niego. ,,Zabijaka” Slade, nie jest (przynajmniej być nie powinien) odwiecznym wrogiem bądź jednym z tych nemezis nocnego marka i mściciela Gotham City, Batmana. Jak już, to w większości powinno przypiąć się mu łatkę ,,zajadłego rywala”, jak sugeruje pewien komiks, który postanowiłem przeczytać, co nieco o nim powiedzieć i niniejszym zrecenzować. Może nie jest to crossover postaci wewnątrz jednego świata o idealnym ogólnym kształcie, jednak jest on na tyle wyjątkowy, aby móc zapamiętać go na długo.
"Batman kontra Deathstroke", to zbiorcze wydanie od DC Comics, które w Polsce ukazało się nakładem wydawnictwa Egmont Polska. Komiks ukazał się na naszym rodzimym rynku w 2020 roku. Nie bez powodu nakreśliłem tak rozbudowane ,,słów kilka” o problematyce popkulturowej: superbohaterach i ich wrogach, bez których komiks superbohaterski nie miałby sensu; o ikonicznych, i istocie tych mniej ważnych złolach, złoczyńcach, budujących istotę Batmana prawie we wszystkich aspektach. Jak widać, nie bez powodu w związku z tym wspomniałem o Deathstroke’u. Historie zawarte w niniejszym komiksie scenariusza Christophera Priesta, ożywiane poprzez rysunek Carlo Pagulayana, Eda Benesa, wraz z udziałem wielu, wielu innych artystów, to historie, które mimo iż zdają się być kontrowersyjne – chodzi m.in. o pewną ,,modyfikację” losów Damiana Wayne’a – powinny być poznane przez każdego miłośnika graficznych narracji superbohaterskich a także entuzjastów seriali i filmów aktorskich i animowanych związanych z Batmanem bądź ogólniej: światem, do którego on należy. I tak na łamach tej ponad 140 stronicowej superbohaterskiej opowieści rysunkowej znalazło się tyle zadziornej i solidnej akcji, co w niejednym filmie sensacyjnym z najwyższej hollywoodzkiej półki. Dynamicznie postępująca, rozwijająca się ze strony na stronę narracja – w tak dobrej formie, niestety (lub ,,stety”, w zależności od potrzeb fana ) poszła kosztem kreacji jednostek, w większej mierze ciężar takowych wypadkowych przeszedł na: Mrocznego Rycerza i Slade’a Wilsona. Częściowo niezwykłe, odmienne, szalone, częściowo frapujące: zaznaczali się oni bardziej tym, co robili, niżeli jacy po prostu byli. Z tego powodu można inaczej odebrać warstwę wizualną "Batman kontra Deathstroke"; współgra ona z odpowiednio napisanym scenariuszem, ale nie w przeważającej większości – można podsumować to krótkim ,,tej historii brakuje iskry, tej ostateczności!".
Niniejszym omawianemu komiksowi trzeba przyznać jedno: mimo bycia ,,filmowym akcyjniakiem z elementami jakiejś intrygi, osadzonym w świecie historii obrazkowych”, nie brakuje doświadczenia, momentami powagi i szczerości. Owszem, można narzekać na niepełną pod względem emocji, wyrazistości głównych postaci, narrację: za dużo szarpania i wciągania w ,,bitwę o ojcostwo”, która i tak została zaaranżowana; zbyt dużo krnąbrnego jak zawsze Damiana Wayne’a, oraz Jericho – syna Slade’a; nie zapominajmy o pojawieniu się na łamach komiksu Talii Al-Ghul, Alfreda Pennywortha, który z pewnym ,,jegomościem” o podobnym zawodzie, który wykonuje i wieku, który reprezentuje, otwiera tak na dobre to wydanie. Ale jest… jedno ale, i to ,,ale w sensie pozytywnym”. Jak już osadzają się tu emocje, to osadzają się one, jako emocje dojrzałe, płynące od dojrzałym również wiekiem osób; takie ,,starszawe" postacie też tu występują. I nie chodzi o Bruce’a i Slade’a, czy Talię Al-Ghul i ,,pani Kane” – w większości ten duży plus, w tej kwestii, przyznać trzeba Alfredowi i osobie związanej z rywalem Batman. Bo ci dwaj Panowie właśnie wykonali kawał dziwnej, zaskakującej jak na komiksowe realia, roboty. Chcieli udowodnić, że dziecięce dogrywki, które sprawiają sobie nawzajem Mroczny Rycerz i jego rywal Wilson, są niczego warte. Takie zachowanie, w tak ważnych rozstrzygnięciach, nie przystoi temu, co ci dwaj herosi dokonują, co robią. W większości nasycenie i intensywność przedstawianych niniejszym wydarzeń wskazuje na to, że komiks ten przeznaczony jest dla starszego czytelnika – głównie ze względu na fakt trudnej, często twardej i zimnej ekspresji uczuć, która w crossoverze między Wilsonem a Wayne’em i ich alias występuje. Chociaż jest to moja opinia i zdanie, ale całkiem możliwe jest, że historie poboczne (zwierzenia Robina i Jericho etc.),które potrafiły się wtrącić w główny wątek odkrywania bardzo intymnej prawdy – prawdy, która po prostu boli, plus flashbacki z przeszłości, nieco zakłóciły to ,,dramatyczne” uwspółcześnienie niniejszej historii.
Bardzo ważne były krótkie, ale kluczowe wstawki narracyjne – niniejszym bardziej w formie przypomnienia znanej każdemu geekowi tego komiksowego Uniwersum genezy dla poszczególnej postaci, co tu tyczyło się to Deathstroke’a i Batmana – ciekawie uwypuklające ,,origin" naszych ,,zajadłych wrogów”. Kilka kadrów wstawionych w odpowiednie miejsca na planszy, w odpowiednim miejscu rozgrywania się akcji, odpowiednio rozrysowane i zaakcentowane intensywnym tuszem, cóż, to zrobiło swoje. Częściowo można było to uznać za ,,co najmniej irytujące”. Bo przecież Slade i Bruce są znani przeważającej większości czytelnikom, wraz z ich genezami, jak od podszewki, wręcz iście encyklopedycznie. Sęk w tym, że na łamach tego wydania – ta część ich kultowej historii i narodzin ich alter ego – zostały przekazane tak, że nie zaburzyło to odbioru komiksu; tak, że nie było to zbyt długie i nachalne. I summa summarum: ów wątek, jak i wiele innych aspektów historii przedstawianych w tym mini-crossverze postaci w DC Comics, poszło na duży plus dla pomysłu scenarzysty i rysowników, którzy ideę przenieśli w materialny dwuwymiarowy byt istniejący na karcie komiksu. Nawet stare porzekadło ,,kto się czubi ten się lubi” potrafiło się tu ciekawie sprawdzić i zaadoptować: Wilson i Wayne oraz ich alias, potrafią ze sbobą pracować, i dostrzec między sobą linię pozytywnych relacji, których potrafili by się trzymać.
"Batman kontra Deathstroke", owszem, nie jest komiksem perfekcyjnym; daleko temu wydaniu jest nawet do bycia czymś bardzo dobrym. Przeziera przez niego dość istotny morał – a w komiksach z taką akcją, tak specyficzną ,,poszatkowaną” fabułą, to po prostu rzadkość – który podkreśla jedno: nie warto oceniać kogoś powierzchownie, nawet jeśli przypiętą ma ten ktoś do samego siebie ,,łatkę osoby o takiej a nie innej, sprawdzonej osobowości". Finalnie całość niniejszym omawianej i recenzowanej narracji zaakceptowałbym, tym bardziej lepiej to ocenił, jako coś istniejącego poza głównym Kanonem komiksów od DC.