A potem zacząłem płakać. Nie tak, jak kiedyś, kiedy upadłem i się potłukłem; nie tak, jak zdarzało mi się płakać na pogrzebach; nie tak, jak...
A potem zacząłem płakać. Nie tak, jak kiedyś, kiedy upadłem i się potłukłem; nie tak, jak zdarzało mi się płakać na pogrzebach; nie tak, jak wtedy, gdy Mama wróciła do domu i zostawiła mnie w łóżku Guta na Farmie w Parowie. Ale płakałem tak, jakbym rzygał. Płakałem, nie przejmując się, czy ktoś mnie widzi. Płakałem, jakby przyszedł koniec świata. Wrzeszczałem i płakałem na cały głos i nie obchodziło mnie, czy ktoś słyszy. I płacząc, byłem w swoim żywiole, tak jak niektórzy ludzie, gdy śpiewają, a inni, gdy się śmieją. Kurczę, nigdy wcześniej tak nie płakałem. I już nigdy potem. Jak bardzo chciałbym móc raz jeszcze tak zapłakać. Krzyczałem i płakałem, przechodząc przez drzwi, schodząc po kamiennych schodach, idąc wzdłuż żwirowej ścieżki i wychodząc przez bramę na ulicę. Wreszcie usiadłem na chodniku obok bramy, a wtedy przestałem płakać i zacząłem jęczeć jak krowa rodząca cielę, aby po chwili znów płakać i wrzeszczeć. I tak na przemian płakałem i jęczałem, kiedy to do miejsca, gdzie usiadłem, podjechało auto ze Sklepu na Rogu i Tata Małego Wila Syna Policjanta wyszedł i posadził mnie z tyłu razem z tą nieznajomą kobietą. Potem jeszcze chwilę jęczałem, a samochód pędził jak szalony, aż w końcu szum silnika ukołysał mnie do snu i przespałem całą drogę powrotną.