Kanadyjski pisarz science-fiction, autor cyklu "Archiwa Temidy". Urodził się w Quebecu i wychowywał na przedmieściach L'Ancienne-Lorette. Studiował na uniwersytetach Montrealu i Chicago, prowadzi też własną firmę translacyjną. Swoją pierwszą powieść "Śpiących gigantów" wysyłał do 50 agentów literackich za każdym razem spotykając się z odrzuceniem. Dopiero w 2016 roku Del Rey wydało książkę, która szybko zaczęła zbierać pozytywne opinie oraz nagrody. Od tego czasu została przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków, a Sony planuje ekranizację.http://www.neuvel.net/
Poprawne science fiction, napisane w konwencji podobnej do "World War Z", czyli zbiotu wywiadów, fragmentów dzienników pisanych przez bohaterów itd. Pomysł na fabułę ciekawy, a książkę czyta się gładko, ale niestety nie ma tutaj napięcia. Zapewne dlatego, że fabuła zmierza do przodu jak po prostej linii, bez zmyłek czy przystanków, w powolnym, jednostajnym tempie. I to właśnie to jednostajne tempo sprawia, że nie ma przyjemności z odkrywania sekretu tytułowych "Śpiących gigantów". Zresztą zakończenie jest mocno przeciętne - autor niby wszystko wyjaśnia, ale trochę się to kupy nie trzyma, a sequel hook zarzucony w epilogu jest niezbyt ciekawy. Do tego książka wyjątkowo prymitywnie oddaje wątki polityki międzynarodowej - widać brak wiedzy lub doświadczenia autora z tej tematyki.
Mimo wszystko, tak jak już pisałem, czytało się przyjemnie, a książka jest bardzo lekka, co jest jej główną zaletą. Jak ktoś szuka ciekawego, ambitnego science fiction o pierwszym kontakcie, to zdecydowanie nie tutaj. Na szczęście miałem dużo niższe oczekiwania, więc było OK. Tylko zastanawiam się, czy sięgnąć po drugą i trzecią część...
O matko, jakie to było złe!
Po pierwszym tomie byłam zachwycona. W końcu to było coś innego, nawet pomimo tego fizycznego i chemicznego bełkotu, z którego niewiele zrozumiałam. Pomijając tą drobną niedogodność to zaskoczeniem była sama forma książki - te swego rodzaju wywiady, w które wplecione były opisy i akcja... Naprawdę dobrze się to czytało i chciało się wiedzieć, co będzie dalej.
Drugi tom był tak samo dobry jak pierwszy, o ile nie lepszy. Pojawiło się mnóstwo nowych okoliczności, kilka postaci i akcja nabrała tempa. Zakończenie i w ogóle samo rozwiązanie zagadki, która jest sercem tej trylogii były zaskakujące.
I wtedy przychodzi tom trzeci... Tom trzeci, gdzie mamy jakieś niejasne opisy owej obcej planety; gdzie akcja jest praktycznie zerowa; gdzie bohaterowie są tak irytujący, że ma się ochotę rzucić tą książką do jakiejś głębokiej wody. Mogłabym tak jeszcze wymienić przynajmniej kilka przykładów tego, co ta książka ma, a czego mieć nie do końca powinna. Najważniejsi i najciekawsi bohaterowie z poprzednich tomów się tu nie pojawiają wcale; jedynie we wspomnieniach - tak, wiem, mają niepodważalne usprawiedliwienie, ale mimo wszystko czuć ich brak. Zakończenie tego tomu tak naprawdę podane jest już w tomie drugim, przez co tego trzeciego nawet nie chce się czytać. Nie ukrywam, że nie byłam w stanie przeczytać większej części tej książki (chociaż oczywiście zakończenie przeczytałam :) ) i ląduje na mojej półce DNFów.
Autor chyba stracił serce dla tej trylogii. A szkoda, bo naprawdę pierwszy i drugi tom były świetne. Prawdę mówiąc, to mógł po prostu ostatni rozdział w drugim tomie rozegrać inaczej i dodać może jeszcze ze dwa, góra trzy "dokumenty" i zakończyć to. Naprawdę z całego serca żałuję, że tak nie zrobił, bo po prostu zepsuł w moich oczach trylogię Archiwa Temidy.