Krime Story Marcin Gutkowski 7,2
ocenił(a) na 111 tyg. temu Tu powinien być ładny cytat nawiązujący do książki, ale w niej ich nie znajdziecie :)
Krime jest młodym ulicznikiem, który para się nielegalnymi interesami. Nie są one specjalnie opłacalne do momentu, w którym zdarza się wyjątkowy skok. Krime i Wajcha dostają z polecenia robotę, zrabowanie okrągłych dwóch milionów, z czego każdy dostaje po 20%. Jednak cały plan nie jest prosty, bowiem Oskar ścigany jest przez „Psa” w związku z wcześniejszym pobiciem i depcze on naszym dwóm gagatkom po piętach.
Oprócz historii Krime’a i Wajchy poznajemy również Kamilę. Młodą, niepełnoletnią dziewczynę, która czerpie z życia (i od bogatych rodziców) garściami. Drogie, skąpe ciuchy, wysokie szpilki i czerwona szminka to niewątpliwie jej atrybuty. W jaki sposób drogi Oskara i Kamili się połączą? Jaki udział będzie miał w tym „Pies” ścigający Krime’a?
Tego zdecydowanie nie dowiecie się czytając te książkę, bo stracicie po prostu czas.
Nie należę do specjalnie krytycznych recenzentów. Nawet przy czytaniu najgorzej napisanej/przetłumaczonej książki staram się znaleźć chociaż najmniejsze pozytywne aspekty, ale przy tej pozycji moje moce nie mają sprawczości.
Już na pierwszy rzut oka widać, że książka nie przeszła przez żadne wydawnictwo, a tym bardziej redaktora. Ilość błędów stylistycznych i ortograficznych jest nie do zliczenia. Czyta się to bardzo opornie przez brak spójności bohatera; z jednej strony autor chciał stworzyć ulicznika, który nie przeczytał w życiu żadnej książki, z drugiej wtrącając rozbudowane przemyślenia pseudożyciowe, zakrawające o filozofowanie.
Niesamowicie irytowała mnie budowa postaci żeńskich. Tak jak w przypadku męskich, było to dosyć różnorodne pod względem aparycji czy charakteru, tak samice wszystkie były jednakowe. Wytapetowana, pusta wewnętrznie ikona pieniądza i stylu, która dla rozrywki rozkłada nogi codziennie przed kimś innym. Tak płytkiego i generalizującego podejścia do kobiet nie spotkałam już długo. Jedyne co różniło te postacie to imiona, cała reszta na jedno kopyto 🤡
Cała fabuła też zupełnie się ze sobą nie kleiła. Krime ciągle ucieka i magicznie udaje mu się wywinąć z rąk policjanta, po czym DZIWNYM TRAFEM spotyka go na światłach, kiedy oboje czekają na zielone. Serio? Cóż za przypadek….
Fajnie, że raper (prawdopodobnie) spełnił jakieś swoje marzenie wydając książkę. Ale to na tyle z pozytywów. Fabuła jak z każdego filmu Vegi, okraszona nieco Galeriankami. Sytuacje zupełnie odrealnione i zakrawające o absurdy. Dziewczyna, która przeżyła brutalny g*ałt? Eeee tam, dzień później leci złapać jakieś apetyczne ciacho na miasto co posypie k*ki i skręci blanciora giganciora, po czym zajmie się nim w klubowym kiblu, bo coś mu się należy 🤪🤪🤪
Takie tam są szalone wariatki 😜😜😜
Oprócz całej fabularnej plątaniny, autor, który co kilka stron wspomina o sobie samym. Chryste na gynślołkach, czemu? Po prostu czemu Kali to jedyna osoba, która tworzy muzykę w tym uniwersum i jedyna, która gra koncerty w MEGA KLUBIE? I czemu muzyka Kaliego jest taka poruszająca i z mega przekazem??
Ty no nie wiem, zastanówmy się…
A zakończenie tej książki woła o pomstę do nieba. Nie wiem jaka ilość kryształu była grana przy pisaniu ostatniego rozdziału, ale cud, że nie skończyło się to tragicznie, bo czegoś takiego nie da się wymyślić na trzeźwo. No po prostu nie.
Ilość kroków jaką zrobiłam przy czytaniu tej książki, pobiła wszystkie erotyki jakie kiedykolwiek czytałam. W pewnym momencie mojego zażenowania nie mogło rozładować nawet chodzenie. Osiągnęłam krytyczny stan przegrzania systemu i nie wiem kiedy się po nim otrząsnę.
Panie Marcinie, w trakcie czytania olśniło mnie, że jako młoda gniewna lubowałam się w niektórych kawałkach. „Tutaj gdzie żyjemy” prawdopodobnie nadal jestem w stanie wyrecytować zbudzona w środku nocy. Rapowe teksty z przekazem faktycznie bujały, ale te książkę ciężko mi nazwać chociażby prozą. Zbiór randomowych akcji z niebiańskim zakończeniem w postaci wędrówki dusz.
Oh c’mon