Biblia. Komiks Sergio Cariello 8,5
ocenił(a) na 519 tyg. temu Jest to zdecydowanie największy pod względem objętości komiks, jaki w życiu przeczytałam i możliwe, że już żaden inny tego rekordu nie pobije. Jak na komiks, jest naprawdę cholernie gruby 😃
Jeśli chodzi o pierwowzór książkowy, to czytałam Biblię w życiu fragmentarycznie i dość dawno temu. Starego Testamentu to w ogóle jakoś nie czytałam, poza tym, że niektóre fragmenty czytaliśmy i omawialiśmy jeszcze w szkole na lekcjach religii, co akurat dość nieźle zapadło mi w pamięć.
Według opisu okładkowego, wersja ta uzyskała kościelne imprimatur, a więc jak się domyślam, jest ona w pełni zgodna z pierwowzorem - oczywiście są tu na pewno skróty, uproszczenia, czy też pominięte fragmenty, natomiast te treści, które się tu znalazły, są faktycznie zgodne z Biblią i nie ma tu raczej nic "nadpisanego" (no, może oprócz drobnych szczególików? - na obrazku przedstawiającym zwierzęta wchodzące do Arki Noego widać parę kangurów i nie wiem, czy to taki żart rysownika? 😛 ).
Co do Starego Testamentu, to powiem szczerze, że taka uproszczona, lepiej zrozumiała wersja chyba mocno uwypukliła jego absurdy, bo to było aż zabawne. Fabuła trochę niespójna i poszatkowana, czasem przechodzimy z pokolenia na pokolenie, a czasem robimy spore przeskoki w czasie i nie bardzo wiemy, skąd wzięli się nowi bohaterowie, ale ogólnie można to streścić tak: mamy sobie takie uniwersum, w którym naprawdę istnieje Bóg* oraz jest w nim konkretna nacja, którą ten Bóg sobie wyróżnił jako swój lud wybrany (co prawda potem ta nacja się dzieli na Izrael i Judę, i nawet mają wewnętrzne konflikty, ale nie wnikajmy w szczegóły). Generalnie to Bóg jest bardzo realny i namacalny dla tego swojego ludu - objawia się w sposób niezaprzeczalny, przemawia do niektórych ludzi, udowadnia swoją obecność robiąc różne cuda-niewidy oraz trafnie przepowiadając przyszłość. Często przykładnie karze ludzi za to, że w niego nie wierzą i w ogóle. A jednak ci ludzie (ten jego naród wybrany),ciągle i w kółko upierają się, żeby w tego Boga przestać wierzyć i zamiast niego czcić jakieś bożki, co jest oczywiście dla niego największą zniewagą. Serio, to się robi już irytujące, jak po raz N-ty rozpoczyna się nowy rozdział od wstępu typu: "minęło trochę czasu i ludzie znów zapomnieli o Bogu, a zaczęli czcić inne bożki", człowiek już sobie myśli, że ten ten wszechpotężny Bóg ewidentnie wybrał sobie niewłaściwy naród, bo to jakaś banda debili, którzy mają pamięć i poziom kojarzenia rozwielitki. No weźcie chociażby ten znany przykład (tę historię pamiętam ze szkoły) - mamy taką akcję, że Izraelici mieszkają na terenie Egiptu i są tam traktowani jako obywatele drugiej kategorii. Mojżesz ogłasza pospolite ruszenie, bo Bóg obiecał mu, że jak wyprowadzi swój lud z Egiptu, to czeka ich Ziemia Obiecana. Egipcjanie na to - "nie ma bata, nasza tania siła robocza nie pójdzie sobie stąd", a Bóg wtedy: "No to patrzcie, wy egipskie kmioty, macie tu żaby, szarańczę i inne atrakcje, a jak to wam nie wystarczy, to pozabijam wam jeszcze wszystkich pierworodnych synów i zaraz wam rury zmiękną, tylko niech moi ludzie pozaznaczają sobie drzwi krwią baranków, co bym się nie pomylił i nie zabił nie tego co trzeba, w końcu nawet ja nie jestem nieomylny (a w sumie jestem, ale pozaznaczajcie te cholerne drzwi)". Więc Izraelici w końcu wychodzą pod przewodem Mojżesza z tego Egiptu, ale Egipcjanie twarde sztuki nie odpuszczają - ten ich Bóg może i sprowadził na nas plagi, choroby i śmierć, ale taniej siły roboczej nam nie odbierze, gonimy ich! No i już myślą sobie, że teraz ich dopadną, bo doszli do Morza Czerwonego, a przecież nie mają łodzi, a tu Bóg znowu się włącza i co robi - wbrew wszelkim prawom fizyki rozstępuje wody morskie przed swoimi ludźmi, aby mogli sobie przejść suchą nogą! No jak poprzednie działania kogoś nie przekonały, to już widok wody piętrzącej się po obu stronach i nie zatapiającej przechodzącego tłumu chyba powinien jasno dotrzeć do każdego ostatniego niedowiarka, co nie? Zaraz po przejściu ostatnich Izraelitów przez morze, wody ponownie zlały się razem, zatapiając przy okazji goniących ich Egipcjan. Potem jeszcze Bóg zsyła ludziom wodę i żarełko z nieba, co by na tej pustyni nie głodowali, prowadzi ich w postaci chmurki za dnia i słupa ognia w nocy, a wszelkie instrukcje przekazuje przez Mojżesza. No i przychodzi taki moment, że wzywa Mojżesza na taką górę, żeby z nim pogadać na osobności, Mojżesz tłumaczy wszystkim, że ma spotkanie z Bogiem i żeby na niego zaczekali. I co robią ludzie - po kilku dniach czekania mówią: "kurde, gdzie ten Mojżesz, nie ma go już od tygodnia, ileż można czekać - a chuj z tym jego Bogiem, zróbmy sobie wielkiego cielaka ze złota i czcijmy go!" Wiecie, po tym wszystkim, co widzieli - plagi w Egipcie, rozstąpione morze, manna z nieba - nagle wszyscy stwierdzili, że zamiast Boga, będą czcić zrobioną przez siebie figurę z metalu. Naród wybrany, HELOU?
Z tą całą Ziemią Obiecaną to też jest niezły numer. Ja pamiętam, jak o tym mówił ksiądz na religii, ale właściwie to nie przypominam sobie, żeby dokładnie tłumaczył, jak to ma wyglądać: otóż to nie było tak, że ta Ziemia Obiecana to jakaś bezludna żyzna kraina, którą wystarczyło zasiedlić (a przyznam, że religia w szkole trochę mi zaszczepiła takie właśnie wyobrażenie). To był normalnie zamieszkany teren, a Bóg obiecał Izraelitom tę ziemię w tym sensie, że mogą sobie NAPAŚĆ na żyjące tam miasta i PODBIĆ JE, i o to chodziło z tą Ziemią Obiecaną!!! I dlatego ta cała tułaczka przez pustynię trwała 40 lat - nie dlatego, że tyle im zajęła droga, bo oni tam dotarli o wiele wcześniej, ale uznali, że miasto Kanaan jest silne i nie dadzą mu rady, więc wrócili na pustynię i żyli tam te 40 lat, zbierając siły do ataku. A potem jak zaczęli, to były podboje i podboje, Kanaan, Jerycho itd. Wszędzie zwyciężali, bo pomagał im Bóg, a że pierwotni mieszkańcy nie czcili ich Boga, więc nie mieli szans, i w ogóle chuj z nimi. No i spodziewać by się można, że skoro już Naród Wybrany zamieszkał w Ziemi Obiecanej, to będą tam wreszcie żyć sobie w dostatku i spokoju, ale gdzie tam - dalej ciągle się tłukli z jakimiś Filistynami i innymi. Powiem Wam, że ja nie ogarniam fenomenu Biblii, że to niby taka krynica mądrości i nie wiadomo czego.
Co do Nowego Testamentu, to muszę przyznać, że przekaz wniósł pewną nową jakość (mocno zaprzeczającą całemu Staremu Testamentowi) - mianowicie chyba najbardziej rewolucyjnym elementem nauczania Jezusa było to, że uznał osoby innych narodowości i innych wiar za prawdziwych ludzi (wcześniej jakby oczywiste było, że niewierni obcokrajowcy to podludzie, można ich zabijać, podbijać i w ogóle, o ile oczywiście nie są np. Rzymianami, którzy byli zbyt silni, żeby ich zabijać i podbijać, ale nadal nie trzeba ich szanować). Należy dać każdemu szansę nawrócenia się na jedyną akceptowalną wiarę. Oczywiście jak z tej szansy nie skorzystają, to nadal chuj z nimi, ale jeśli uznają kult Boga i będą kochać Jezusa (ważny element),to wtedy są normalnymi ludźmi i nieważne, że są innej narodowości - to był właśnie ten mocno wywrotowy element, przez który nowe nauki nie podobały się starym, konserwatywnym kapłanom. Już się nie będę rozwodzić nad sensem całej tej opowieści o tym, jak to Jezus zbawił cały świat, ponieważ najpierw pozwolił się zabić (miało to na pewno jakiś podtekst związany ze składaniem zwierząt w ofierze Bogu - czego to Bóg zażyczył sobie już na na etapie Adama i Ewy, tak więc wiemy od początku, że Bóg bardzo lubi, jak się coś lub kogoś dla niego zabija),a następnie z powrotem zmartwychwstał, ażeby na koniec spektakularnie odlecieć w przestworza. Wojny, przemoc i nieszczęścia jak istniały wcześniej, tak trwały potem i trwają po dziś dzień, ale w jakiś tajemniczy sposób od tego czasu świat jest już zbawiony, a wcześniej taki nie był. Nowy Testament jest na pewno lepszy literacko, bo fabuła jest bardziej zwarta i w miarę trzyma się kupy. Bóg robi się trochę mniej krwiożerczy w tej części, a przekaz jest bardziej pokojowy, choć i tu pod koniec była taka scena, że jeden facet dał mniej hajsu dla świątyni, niż mógł, ale skłamał, że to jest wszystko co ma - i z powodu tego kłamstwa pada martwy, a w ślad za nim jego żona. Tak dla przykładu, wiecie, wiadomo, że religia miłości, wybaczenia i te sprawy, ale! pilnujcie się kmiotki i przypadkiem nie zapominajcie, kto jest tutaj Bogiem. 😛 😉
Na koniec o warstwie graficznej, ponieważ w komiksie uważam ją za równie ważną, jak fabuła. Bardzo przyjemna, klasyczna kreska, rysownik świetnie maluje emocje na twarzach bohaterów. Można poprzyglądać się trochę krajobrazom, strojom i architekturze. Biblia to w sumie dość istotne kulturowo dzieło i nawet wypada ją jako tako znać, więc jeśli ktoś chciałby odświeżyć i usystematyzować jej treść, a nie ma na tyle motywacji, by sięgać po pierwowzór, to tę alternatywną wersję bardzo polecam - jest łatwiej przyswajalna i wizualnie bardzo przyjemna 🙂
* zwykle nie piszę słowa "bóg" dużą literą, ale w niniejszej recenzji chciałam trzymać się konwencji zgodnej z recenzowanym dziełem